Przejdź do treści głównej

Migawki ze świata Blog podróżniczy

Birmańczycy

Longyi, thanaka i uśmiech

Birmańczycy to zdecydowanie jeden z najciekawszych narodów w Azji. Żują betel, chodzą w longyi, malują twarze thanaką i w dodatku cały czas się uśmiechają. O betelu wspominaliśmy już w poście na temat Yangonu. Longyi to tradycyjny strój, w którym chodzą zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Jest to spory kawałek materiału w kształcie cylindra, który zawiązuje się w okolicy bioder. Thanaka to bialo-żólta pasta, która pełni rolę makijażu i jednocześnie chroni przed słońcem.

Nie wszyscy Birmańczycy ubierają się w tradycyjny sposób. Coraz więcej mężczyzn, zwłaszcza młodych, nosi normalne spodnie, najczęściej jeansy. Na początku zastanawialiśmy się od czego to zależy. Jeden ze spotkanych mnichów wyjaśnił nam, że w pewnym momencie w życiu mężczyzna decyduje, czy będzie chodził w tradycyjnym stroju longyi, czy pójdzie nowocześniejszą ścieżką i wybierze spodnie. Ciekawostką jest to, że podobno gdy już raz podjętej decyzji nie powinno się później zmieniać.

Thanaki używają głównie kobiety i dzieci. Pozyskiwana jest ona  z drzew rosnących w Birmie. Po sproszkowaniu i dodaniu wody otrzymuje się pastę kosmetyczną którą można aplikować na skórę. Na ulicy widzieliśmy dużo osób sprzedających drewno. Nasza pierwsza myśl była taka, że to drewno na opał do gotowania. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że służy do pozyskiwania thanaki.

Jeśli chodzi o nastawienie mieszkańców Birmy do fotografii, to jest ono różne. Jedni uprzejmie odmawiają, drudzy są nieśmiali, inni chętnie pozują do zdjęć. Są też tacy, którzy chcą nam robić zdjęcia. Kilkanaście razy byliśmy pytani, czy można sobie z nami zrobić zdjęcie. Pytali zarówno przypadkowi ludzie na ulicy, jak i mnisi. Raz zdarzyło nam się, że jakaś para na skuterze na totalnym odludziu zatrzymała się i poprosiła o wspólne zdjęcie.

Warto tu wspomnieć, że Birmańczycy to zdecydowanie jeden z najbardziej uśmiechniętych narodów Azji. Jeszcze nigdzie nie spotkaliśmy się z taką wesołością. Idąc ulicą czuliśmy się często obserwowani. Część osób robiła to ukradkiem, odwracając wzrok gdy na nich spojrzeliśmy, ale większość się po prostu do nas uśmiechała. Trochę potem nam tego brakowało po wyjeździe do innych części Azji. Uśmiechasz się do sprzedawcy w sklepie, niestety bez wzajemności. I zaczynasz tęsknić za Birmą i tym pozytywnym nastawieniem.

Kobieta nosząca dziecko w chuście

Dzieci

No i dzieciaki. Roześmiane. Nieśmiałe. Żywiołowe. Często już z daleka krzyczały ’hello’ i machały do nas radośnie. Kilka razy mieliśmy sytuację gdy mijała nas grupka dzieci wracających ze szkoły. Patrzyły na nas, ale wystarczyło spojrzeć na nie, a od razu odwracały wzrok albo spuszczały głowę. Ale gdy nas minęły i się obejrzeliśmy, okazywało się, że patrzą na nas z ciekawością i śmieją się. Niestety spotkaliśmy również dzieci, które zamiast bawić się z rówieśnikami czy uczyć się w szkole, sprzedawały pamiątki pod świątyniami.

Jeden z uczniów w szkole podstawowejChłopiec z thanaką na twarzy

Mnisi

Mnisi w jednej ze świątyń w Baganie

Ostatnia grupa ludzi, o której chcieliśmy napisać to mnisi. Można ich spotkać w większości krajów południowo-wschodniej Azji. Ale tutaj pierwszy raz mieliśmy z nimi tak naprawdę większy kontakt. Raz trochę negatywny, raz bardzo pozytywny.

Pierwsze spotkanie miało miejsce w Yangonie. W jednej ze świątyń podszedł do nas mnich i zagaił rozmowę. Pytał skąd jesteśmy, co już w Birmie widzieliśmy itp. Następnie przedstawił nas swojemu koledze. Zaczęła się rozmowa i wprowadzenie w ich świat i w ich religię. Wyjaśnili nam wiele rzeczy, które trochę nas nurtowały. Przykładem może być zwyczaj polewania wodą figurki Buddy. Okazało się, że w niektórych świątyniach jest kilka kapliczek. Każda poświęcona danemu dniu tygodnia, a czasami i porze dnia. W zależności od tego, kiedy człowiek się urodził, polewa ciało albo głowę Buddy i prosi go o pokój na świecie, mądrość, uczciwość itp.

Jeden z mnichów, których spotkaliśmy w Yangonie Jeden z mnichów poznanych w Yangonie

Potem zapytali nas, co chcemy jeszcze zobaczyć i czy mogą się do nas przyłączyć. Nie do końca wiedzieliśmy dokąd zmierza ich zainteresowanie więc początkowo byliśmy sceptyczni, ale ostatecznie się zgodziliśmy. Dzięki temu mogliśmy ich pytać o wszystkie interesujące nas tematy, sytuację w Birmie, ich poglądy. Dzięki nim przejechaliśmy się lokalnym autobusem, do którego na pewno samodzielnie byśmy nie wsiedli.

Oni też pytali nas o wiele rzeczy, byli ciekawi Polski, Europy, naszych potraw, zwyczajów i religii. Na ten ostatni temat mieli bardzo ciekawe poglądy. Twierdzili, że religia jest zła (niezależnie jaka – czy chrześcijaństwo, islam, itp.). Prowadzi do nienawiści wobec innych, konfliktów i wojen. Uważali, że wierzenia religijne należy odsunąć jak najdalej na bok i skupić się głównie na tym, żeby samemu czynić dobro, tak jak się uważa.  Nie należy wtrącać się w sprawy innych i nakazywać im robić czegoś. Raczej wszystkich powinno traktować się jak przyjaciół, jako dobre dusze. Był też ciekawy temat reinkarnacji. Jeden z mnichów twierdził, że w dzieciństwie pamiętał swoje poprzednie wcielenie. Trochę nas zaskoczył i się zdziwiliśmy, ale był o tym fakcie święcie przekonany.

Po dość długim spacerze postanowiliśmy coś zjeść. Mnisi zaproponowali miejsce gdzie mogliśmy zamówić lunch i postanowili się przyłączyć. Po posiłku okazało się, że musieliśmy zapłacić też za nich. Nic nie powiedzieliśmy, bo mieliśmy jeszcze dalej zwiedzać. Nagle okazało się, że jeden z mnichów zostawił gdzieś swój telefon i musiał szybko po niego wrócić. Pokazali nam tylko gdzie dalej iść, po czym poszli w swoją stronę. Poczuliśmy się wykorzystani. Ale z drugiej strony, spędziliśmy z nimi ładnych parę godzin na ciekawych rozmowach i dowiedzieliśmy się wielu rzeczy. Mimo wszystko, niesmak pozostał.

Nasze kolejne bliższe spotkanie z mnichami było już w okolicach Mandalay. Tam zeszliśmy na jedną z mniej uczęszczanych ścieżek i myśląc, że wchodzimy do miasteczka, okazało się, że weszliśmy do centrum medytacji. Tam zagarnął nas jakiś mnich i pytał czy idziemy na lunch i pokazał nam drogę. Od razu przypomnieli nam się mnisi z Yangonu i byliśmy bardzo nieufni. Mimo wszystko postanowiliśmy dać im jeszcze jedną szansę. Tym razem naprawdę było warto, bo za darmo dostaliśmy jeden z lepszych posiłków w Birmie, a czas przy jedzeniu umiliła nam rozmowa z jednym z mnichów. Opowiedział nam co nieco o samym centrum medytacji. Tak więc mnisi znacząco odzyskali w naszych oczach?

Proste życie

Warto tu również wspomnieć o stylu życia mieszkańców Birmy. Większość z nich żyje ubogo, zwłaszcza na wsiach i bardziej oddalonych terenach. Cześć z nich żyje jeszcze bardzo „prymitywnie” bez elektryczności. Pola uprawiają za pomocą zwierząt, a zbiory zbierają ręcznie. W miastach jest już trochę inaczej, bo tam większość osób ma już smartfona i korzysta z internetu. Myślę, że na odwiedzenia prawdziwej Birmy, czas już powoli przemija. Im bardziej będzie się otwierać na turystów, tym pewnie mniej takich rzeczy i ludzi będzie tak często spotykanych.

Pasterz Rybak przy pracy Kobieta tkająca szal

Powiązane wpisy

Widżety

Powrót do góry strony