Podróż do Vang Vieng
Naszym dzisiejszym celem jest dostanie się do Vang Vieng. Na dworzec dostajemy się tuk tukiem. Tam wymieniamy voucher, który otrzymaliśmy w naszym hotelu, na bilet autobusowy. Okazuje się, że nasz minibus jest już praktycznie pełny, więc dostajemy miejsca obok kierowcy. Mało miejsca na nogi, klimatyzacja praktycznie nie działa, a przed nami długa droga. No to ruszamy!
W czasie jazdy dostrzegamy sporo motocyklistów uzbrojonych w kałasznikowa. Trochę to dziwne, ale podobno to wojskowi, którzy mają chronić przed napadami na autobusy. W czasie postoju również napotykamy mężczyznę uzbrojonego w karabin. Jakoś nie czujemy się bardziej bezpiecznie 😉 Na trasie mijamy jeszcze kilka posterunków, gdzie podobni jegomoście zatrzymują niektóre pojazdy do kontroli. Generalnie jest ciekawie.
Późnym popołudniem docieramy na dworzec, który oczywiście położony jest poza miastem. Większość osób wsiada do pierwszego tuk tuka nawet nie się targując. Przez to płacą 20000 kip od osoby. My zakładamy plecaki i zaczynamy iść. Podchodzi do nas jeden z kierowców i oferuje tuk tuka. Początkowa cena jest ta sama, ale szybko udaje nam się ją zbić o połowę. Płacimy i jedziemy do centrum Van Vieng.
Okolice Vang Vieng
Vang Vieng jest małym, turystycznym miasteczkiem położonym w bardzo malowniczej okolicy. Samo miasto nie jest zbyt interesujące, ale w okolicy można wybrać się na punkty widokowe położone na górskich szczytach, zwiedzać jaskinie lub wykąpać się w jednym z małych jeziorek rozsianych po okolicy. Część osób decyduje się również na spływ w oponie lub kajakiem po rzece.
My postanawiamy wypożyczyć rowery i objechać okolicę. Koszt wynajmu górskich rowerów wynosi 50000 kip. Naszym pierwszym celem jest zdobycie jednego z punktów widokowych. Przekraczamy rzekę jednym z dwóch dostępnych mostów i ruszamy w trasę. Warto tu zaznaczyć, że jeden z mostów, dostępny również dla większych pojazdów, jest płatny. My korzystamy z mniejszego, bambusowego mostka, z którego korzysta większość lokalnych mieszkańców poruszających się skuterami.
Interesujące nas miejsca mamy zaznaczone na mapie. Jednak jadąc rowerem dostrzegamy wiatę na jednym ze szczytów i postanawiamy zmienić pierwotny plan i wspiąć się właśnie tam. Na maps.me nie ma zaznaczonej żadnej ścieżki, przypuszczamy, że jest to jedna z nowych tras. Pytamy zauważone po drodze kobiety czy da się tam jakoś dostać. Wskazują nam drogę. No to spróbujmy.
Budki poboru opłat nie ma co stanowi przyjemne zaskoczenie. Zaczynamy wędrówkę. Trasa nie jest trudna, ale temperatura sprawia, że ciężko się idzie. Na trasie nie ma oznaczeń, ale ścieżka jest dość dobrze widoczna. W pewnym momencie dochodzimy do rozwidlenia. I co teraz? W prawo czy w lewo? Idziemy w lewo. Jakieś 20-30 minut później wdrapujemy się na pierwszy punkt widokowy. Widok całkiem sympatyczny. W oddali dostrzegamy punkt widokowy, który był naszym początkowym założeniem. Szybkie zbliżenie aparatem i widzimy jakieś 20 osób. Tutaj jesteśmy sami 🙂
Odpoczywamy chwilę i schodzimy do rozwidlenia. W końcu trzeba jeszcze zdobyć szczyt. Tylko, że jesteśmy dopiero w połowie, a to oznacza jeszcze jakieś 1.5h drapania się do góry. No ale iść trzeba. Przy szczycie spotykamy grupkę młodzieży. Nie ma to jak niedzielny spacer w klapkach 🙂 Towarzystwo schodzi w dół i znów mamy miejsce tylko dla siebie. I jakie widoki!
Po zejściu z góry, ze względu na późną godzinę, zmieniamy plany i zamiast do jaskini postanawiamy pojechać do Blue Lagoon. Podjeżdżamy rowerami, płacimy bilet wstępu (10000 kip od osoby). Jest dosyć późno, więc nie ma już dużo ludzi. Pewnie w ciągu dnia są tu tłumy. Woda do najcieplejszych nie należy, ale to akurat nam nie przeszkadza. Jest tu pełno knajpek, miejsc do relaksu, zjeżdżalnia, huśtawki nad wodą i nawet miejsce, z którego można skakać do wody. Wychodzi się na drzewo i siup, skaczemy!
W błękitnej lagunie spędzamy czas do 17:30. Rowery mamy oddać o 18:00 więc nie ma już czasu na zwiedzenie jaskiń. Trzeba szybko wracać do miasteczka. A wieczorem można w końcu spokojnie odpocząć.