Żegnamy się z Laosem
Pora już opuścić Don Det. Z wyczytanych przez nas informacji wynika, że przejście graniczne pomiędzy Laosem i Kambodżą jest bardzo skorumpowane (o przekraczaniu granicy w drugą stronę można przeczytać np. na blogu letsgetlost). Każdy chce zarobić trochę dodatkowych dolarów. A to za pieczątkę, a to za jakieś oświadczenia medyczne, a to za pomoc w wypełnieniu papierków. Zastanawiamy się czy wykupienie transportu zorganizowanego jest dobrym pomysłem. Zarówno ze względu na zawyżone koszty, jak i sposób traktowania turystów. Wobec tego postanawiamy się dostać najpierw na stały ląd i tam sprawdzić jakie są możliwości przejazdu. Gdyby ktoś jednak chciał decydować się na wykupienie przejazdu bezpośrednio na wyspie, to warto wiedzieć, że cena jest średnio o 2$ wyższa niż w Naka Sang.
Jemy śniadanie, pakujemy się i ruszamy w drogę. Łódka na stały ląd kosztuje 30000 kip. Niedaleko portu znajduje się agencja turystyczna, gdzie można kupić bilety do Kambodży. Cena za bilet do Kratie to 20$ od osoby, a wiza kosztuje 39$ (według pani w okienku). Dowiadujemy się, że autobus odjeżdża o 9:30. Jest to autobus jadący z Pakse, ten sam, którym dwa dni wcześniej jechaliśmy do Naka Sang. Wtedy na miejsce dotarliśmy na 11, więc nie jesteśmy do końca przekonani co do sugerowanej godziny odjazdu. Dlatego nie kupujemy biletów, za to idziemy spróbować szczęścia na dworcu.
Tam stoi już autobus, czyli jednak przyjechał punktualnie. Chcemy kupić bilety do granicy (8$ za osobę), ale niestety autobus jest już pełny. Widzimy, że wiele osób wypełnia wnioski wizowe. Nad całym procesem czuwa mężczyzna, który zbiera paszporty i opłatę w wysokości 40$. Jest to opłata za wyrobienie wizy i jego pośrednictwo w całym procesie. No ale my nie jedziemy autobusem, więc papierka nie dostajemy.
Wkurzeni, postanawiamy, że jeśli to ma tak wyglądać, to spróbujemy złapać stopa. Nigdy wcześniej się tak nie przemieszczaliśmy, więc mamy sporo obaw co do tego pomysłu. Ruszamy w stronę granicy, wychodzimy jakiś kilometr za miasto. Mimo małego ruchu na drodze udaje nam się dość szybko złapać samochód dostawczy, który podwozi nas spory kawałek do granicy. Później łapiemy samochód osobowy, następnie traktorek prowadzony przez młodzież i na koniec kolejny traktorek, tym razem wypakowany całą rodziną. Zostajemy w nim nawet poczęstowani lokalnym bimbrem 🙂 W ten sposób docieramy do celu.
Przejście graniczne
Na granicy postanawiamy walczyć z korupcją. Przy wyjeździe z Laosu urzędnicy żądają opłaty 2USD za wbicie pieczątki wyjazdowej. Bawią się przy tym nowymi iPhone’ami i wprost widać, że to próba wyłudzenia pieniędzy. Postanawiamy zabawić się ich kosztem. Planujemy mówić tylko w naszym ojczystym języku, udając, że nie znamy angielskiego. Trafiamy na lalusia, który od razu pokazuje nam dolary i prosi o opłatę. Nigdzie jednak nie ma żadnej informacji, że trzeba coś płacić. My po polsku oświadczamy, ze nie rozumiemy i płacić nie zamierzamy. Po jakimś czasie urzędnik zaczyna się denerwować. I tak stoimy sobie w impasie przez jakieś 15 minut. Na kartce zaczynamy rozpisywać wyliczenia. Tajlandia –> Laos = 0$, Laos –> Kambodża = 0$? Urzędnik skreśla nasze 0$ i pisze 2$, ale nie za bardzo wie jak to wytłumaczyć. Twierdzi, że opłata wynika z tego, że jest weekend. My nadal patrzymy na niego pełnymi niezrozumienia oczami. Mimo wszystko nie chcemy utknąć na tej granicy do wieczora. Piszemy więc na kartce 1$. Wzburzony w końcu się zgadza. Widać, że chce się nas już pozbyć sprzed okienka. Bierze nasze paszporty i ze złością wbija pieczątki wyjazdowe. Z tą cichą satysfakcją popsucia popołudnia skorumpowanemu urzędnikowi opuszczamy Laos 🙂
Po stronie kambodżańskiej najpierw trafiamy do okienka, gdzie sprawdzają książeczkę szczepień. Dostajemy jakieś papiery do wypełnienia. Profilaktycznie nadal nie bardzo rozumiemy po angielsku. Na szczęście po okazaniu naszych książeczek szczepień pani puszcza nas bez słowa. Ale podobno czasem zbierają tu kolejną opłatę. Niektórzy radzą, żeby to stanowisko w ogóle ominąć i udać się bezpośrednio do okienka wizowego. Za wizę płacimy 35$ (łącznie z pieczątką). Teoretycznie wiza powinna kosztować 30$. Jednak tym razem nie udaje nam się nic wynegocjować. Jesteśmy też już trochę zmęczeni całym procesem i po prostu chcemy się jakoś przedostać dalej.
Witamy w Kambodży
Za granicą spotykamy grupę, która przyjechała tu autobusem z Laosu. Na dalszą podróż czekają w knajpie. My pytamy o cenę autobusu do Stung Treng. Koszt biletu wynosi 10$. Jako, że na razie i tak nie wiadomo, o której godzinie autobus ruszy w dalszą trasę, wstrzymujemy się z kupnem biletów. W pewnym momencie jeden z kierowców zaczyna trąbić. Po sygnale dźwiękowym ludzie wsiadają do autobusu, po czym zostają odesłani z powrotem. Czeski film!
Rozmawiamy z innym mężczyzną, który bardzo chce nam sprzedać bilet na autobus. Udaje nam się wynegocjować cenę 7$ za osobę, więc decydujemy się na przejazd autobusem. Tylko nadal nie wiemy, o której godzinie pojedziemy. Po krótkiej rozmowie z innymi podróżnikami, którzy też czekają na autobus, okazuje się, że siedzą tu od 1,5h. Pytamy, czy nie czytali opinii w internecie jak wygląda przekraczanie granicy? Tłumaczymy, że turystów nabija się w butelkę. Patrzą na nas z niedowierzaniem. I nie wiemy czy to przypadek, czy jeden z kierowców usłyszał naszą rozmowę, ale nagle okazuje się, że ruszamy w dalszą trasę!
Po drodze widzimy przygnębiający widok. Bardzo dużo wypalonych i wypalanych właśnie pól, ciągnących się kilometrami. Musi strasznie śmierdzieć na zewnątrz. Ruch na drodze jest znikomy. Cieszymy się, że jednak nie zdecydowaliśmy się na łapanie stopa. Dojeżdżamy do Stung Teng, gdzie zostajemy wysadzeni na małym prywatnym parkingu przy jadłodajni. Widać, ze rodzinny biznes się kręci. Osoby, które kupiły transport łączony mają tu czekać na kolejny autobus. My idziemy w stronę miasta popytać o autobusy do Kratie. Udaje nam się kupić bilety za 6$. Mimo złapania gumy, do Kratie docieramy po 3h. Tam oczywiście zostajemy wysadzeni tuż pod hotelem, z którego postanawiamy skorzystać jako, że nie mamy już siły chodzić i szukać nic innego. To był długi dzień!