Podróż do Phnom Penh
Od naszego gospodarza w Kratie dowiedzieliśmy się, że do Phnom Penh jeżdżą ekspresowe minibusy, ale wszystkie odjeżdżają przed godziną 8 rano. Pomimo wielkich chęci, nie udaje nam się zmobilizować i wstać tak wcześnie. Dodatkowo w internecie znajdujemy informację, że właściciel naszego hotelu zawyża ceny sprzedawanych przez siebie biletów. Z tego powodu, w drodze na śniadanie, idziemy na dworzec zapytać o ceny i godziny odjazdów autobusów. Na miejscu zostajemy zaczepieni przez mężczyznę, który bardzo usilnie próbuje nas zapakować do jednego z pojazdów. Nie zważa na nasze tłumaczenia, że przyszliśmy się tylko rozeznać i nawet nie mamy plecaków ze sobą. Po ustaleniu, że bilet kosztuje 6$ szybko się wycofujemy, bo nie wiadomo czy nie zostalibyśmy zapakowani do pojazdu wbrew naszej woli. 🙂 Niestety godzina odjazdu pozostaje bliżej nieokreślona. Zostaje nam więc wrócić po nasze bagaże i wykonać drugie podejście.
Po śniadaniu podejmujemy kolejną próbę złapania minibusa. Tym razem na dworzec docieramy już z plecakami, gotowi na ciężką batalię. Otacza nas grupka mężczyzn, z których nikt nie mówi po angielsku. Jeden z nieznajomych próbuje się z nami dogadać i w ten sposób dowiadujemy się, że autobus kosztuje jednak 5$. Kolejny biegnie po kolegę, który zna język angielski. Chwilę później trafiamy do mężczyzny, z którym rozmawialiśmy za pierwszym razem. On nie jest zbyt zadowolony ze zdolności negocjacyjnych swoich kompanów i chce od nas 6$. Najpierw próbuje nam dosłownie wyrwać plecaki i zapakować je do miniwana, ale po krótkich przepychankach przystaje na nową kwotę. Do minibusa zostajemy zapakowani przez bagażnik i chwilę później ruszamy w drogę.
Podróż bardzo się dłuży. Na tylnym siedzeniu siedzimy w 3 osoby, pod nogami mając własne plecaki. W czasie drogi ciągle obserwujemy jak na przednie siedzenia dosiadają się coraz to nowe osoby. Cały czas zadziwia nas fakt, że ten pojazd jest taki pojemny. Po 6 długich godzinach docieramy do stolicy.
Pierwsze wrażenia z Phnom Penh
Gdy tylko wysiadamy z miniwana zostajemy otoczeni przez tuktukarzy, których nachalność po raz kolejny nas zaskakuje. Na myśl przychodzą skojarzenia o grupie zombie, atakujących nieświadomych ludzi. Może brzmi to śmiesznie, ale mężczyźni zaczynają nacierać na autobus zanim jeszcze ludzie z niego wysiądą, pokazując sobie osoby siedzące w środku. Później obłapiają przyjezdnych chwytając ich za ramiona czy plecaki. Szybko chowamy się za jakimś budynkiem i w spokoju sprawdzamy drogę do naszego noclegu.
Kiedy docieramy na miejsce okazuje się jednak, że noclegu nie mamy. Pracownik hotelu informuje nas, że jeden z gości hotelowych postanowił przedłużyć nocleg, więc nie ma dla nas pokoju. Szkoda tylko, że nie dał chociaż wcześniej znać… Na szczęście jest na tyle miły , że organizuje nam darmowego tuk tuka do innego hotelu w tej samej cenie. Po zakwaterowaniu kręcimy się trochę po mieście. Spacerujemy koło pałacu królewskiego, przechodzimy promenadą gdzie powiewa dużo flag, w tym nasza polska flaga, mijamy stoisko pełne grillowanych owadów i skorupiaków. Wracając wieczorem do naszego hotelu napotykamy też na dużą ilość knajp gdzie młodziutkie, skąpo ubrane dziewczyny czekają na klientów lub siedzą ze starszymi mężczyznami z krajów zachodnich.
Zwiedzamy Stolicę Kambodży
Kolejny dzień w Phnom Penh zaczynamy od zwiedzania kompleksu pałacowego. Bilet wstępu kosztuje 10$ za osobę. Przed wizytą warto sprawdzić godziny otwarcia ponieważ obiekt jest zamykany w ciągu dnia. Dla turystów udostępnione do zwiedzania jest tylko część budynków, w tym Pawilon Sali Tronowej i Srebrna Pagoda. W środku niestety nie można robić zdjęć.
Po wyjściu z pałacu królewskiego zostajemy zaczepieni przez tuk tukarza oferującego nam swoje usługi. W naszym dzisiejszym planie znajduje się jeszcze wizyta na Polach Śmierci i w muzeum Toul Sleng. Niestety pierwszy obiekt jest znacznie oddalony od centrum Phnom Penh, więc spodziewamy się trudnych negocjacji. Po krótkich targach daje nam się zbić cenę z 20$ do 10$ za transport w obie strony.
Choeung Ek (Pola śmierci)
Wysiadamy na parkingu koło Pól Śmierci. Nasz kierowca twierdzi, że będzie na nas czekał w pobliskiej jadłodajni. Prosi nas, żeby zapłacić mu połowę umówionej kwoty. Tłumaczy, że turyści kiedyś go oszukali i teraz stara się być ostrożniejszy. Nie zastanawiając się zbyt długo wręczamy mu 5$ i idziemy do kas biletowych. Za wejście i wypożyczenie audio-przewodnika płacimy 6$ za osobę.
Zwiedzanie zajmuje nam około 1,5h. Chodzimy powoli między wyznaczonymi punktami słuchając przerażającej historii Kambodży i tego miejsca. Pola śmierci były to miejsca gdzie masowo zwożono i zabijano ludzi w czasie rządów Czerwonych Khmerów. Założeniem partii było stworzenie nowego modelu społecznego, w którym wszyscy zajmują się uprawą ziemi. Osoby niepasujące to tego schematu miały zostać usunięte. Życie można było stracić nawet za noszenie okularów, gdyż była to oznaka pracy umysłowej.
Po zwiedzaniu wracamy na parking. Próbujemy wypatrzyć naszego zielonego tuk tuka. Bezskutecznie. Podchodzimy do jadłodajni, jednak nie ma tam naszego kierowcy. Chodzimy po okolicy pytając innych tuk tukarzy czy go gdzieś nie widzieli, jednak nikt nic nie wie. Czyli odjechał. Jesteśmy wkurzeni i czujemy się oszukani, do tego musimy jakoś wrócić do miasta. Złość kierowana w stronę tuk tukarzy sprawia, że postanawiamy iść piechotą, a do pokonania mamy zaledwie 12km…
Co jakiś czas mijają nas tuk tukarze oferując transport. Przez pierwsze kilka kilometrów marszu warczymy na nich nie chcąc korzystać z ich usług. Turyści jadący na Pola Śmierci patrzą na nas jakbyśmy byli z innej planety. Kiedy do celu zostaje nam już około 4km stwierdzamy, że jest już dość późno i trochę jesteśmy zmęczeni. Akurat podjeżdża do nas kolejny tuk tukarz. Tym razem postanawiamy dać mu szansę i mówimy, że chcemy dostać się do Toul Sleng. Udaje nam się dogadać i za 2$ mamy transport do muzeum.
Toul Sleng
Na miejscu kupujemy bilety wstępu z audio-przewodnikiem za 6$ za osobę. Toul Sleng jest kolejnym miejscem, ściśle związanym z trudną historią Kambodży. Obecnie jest to muzeum ludobójstwa. Pierwotnie budynki służyły jako szkoła, jednak w czasie rządów Czerwonych Khmerów zostały zamienione jako więzienie S21. Żeby przystosować obiekt do nowej funkcji otoczono go drutem kolczastym, a sale zamieniono na pokoje przesłuchań lub cele. W niektórych salach można teraz zobaczyć zdjęcia ludzi przetrzymywanych w więzieniu. Wywierają one ogromne wrażenie i sprawiają, że tysiące ludzkich tragedii przestają być anonimowe.