Dojazd do Hanoi
Żeby dotrzeć do miejscowości Sa Pa, z wyspy Cat Ba najpierw musimy przedostać się do Hanoi. Łączone bilety na prom i autobus kosztują nas 440 000 VND. Z hotelu zgarnia nas autobus, który zawozi nas na przystań położoną poza miastem. Tam przesiadamy się na łódź. Po dotraciu na stały ląd ponownie przesiadamy się do autobusu, którym docieramy do Hanoi.
Zostajemy wysadzeni blisko centrum. Zabieramy nasze rzeczy i zauważamy, że kierowca autobusu razem z nami wysadził jeszcze dwa dodatkowe plecaki. Razem z drugą parą turystów zastanawiamy się co zrobić z bezpańskimi bagażami. Najpierw próbujemy skontaktować się z firmą, która nas przywiozła do Hanoi.
Idziemy do najbliższego hotelu, skąd właściciel dzwoni do tej firmy w naszym imieniu. Następnie grzecznie nas wyprasza, twierdząc, że zaraz ktoś przyjedzie po te bagaże. Czekamy kilkanaście minut, ale oczywiście nikt się nie pojawia. Na plecakach szukamy informacji kontaktowych. Na szczęście jeden z bagaży jest podpisany, ale tylko imieniem, nazwiskiem i adresem. Idziemy więc do kawiarni i zaczynamy szukać potencjalnego właściciela na mediach społecznościowych. 🙂 Po pewnym czasie udaje nam się znaleźć osobę, która prawdopodobnie jest właścicielem bagażu.
Niestety nie dostajemy żadnej odpowiedzi na nasze wiadomości, więc zabieramy bagaże do naszego hotelu. Tam prosimy o zostawienie ich na recepcji twierdząc, ze ktoś się po nie zgłosi. Na szczęście chłopak, do którego pisaliśmy w kawiarni, odpisuje. Informuje nas, że razem ze swoją towarzyszką odbiorą swoją zgubę. Nie udaje się nam z nimi zobaczyć, ale są bardzo wdzięczni za zaopiekowanie się ich rzeczami. Potwierdza się stara zasada wpajana nam przez rodziców dawno temu, żeby w plecaku mieć przypiętą kartkę z danymi kontaktowymi. Tak na wszelki wypadek.
Popołudnie spędzamy kręcąc się po starej części Hanoi. Znajduje się tu dużo kawiarni, sklepów z pamiątkami i ubraniami. Ciekawostką może być fakt, że dużo osób oferuje naprawę butów. Zwłaszcza jak zauważą buty w kiepskim stanie, takie jak Krystiana. 🙂
Wioska Cat Cat
Do Sa Pa jedziemy autobusem sypialnianym Sa Pa Express (409 000 VND za bilety dla dwóch osób). Podróż zajmuje 5 godzin. Dostajemy nawet mały poczęstunek. Po zameldowaniu się w pensjonacie i krótkim odpoczynku ruszamy na poszukiwanie pobliskich pól ryżowych.
Najpierw idziemy w kierunku lokalnej wioski Cat Cat. Wstęp do niej jest płatny (100 000 VND). Wioska wydaje się być zrobiona typowo pod turystów. Są tu lokalne domostwa, ale prawie każde przerobione jest na sklepik i co chwila jesteśmy zaczepiani pytaniem czy chcemy coś kupić. W pewnym momencie odbijamy w kierunku starej części wioski i później między pola ryżowe.
Okazuje się to trafnym wyborem. W końcu możemy zobaczyć tarasy ryżowe i uprawę tej rośliny. Część pól jest już obsadzona i wygląda całkiem ciekawie. Wiemy, że musimy tu wrócić kiedy tarasy będą pięknie zielone. Nawet nieobsadzone wyglądają jak gigantyczne schody, które wcinają się w zbocza gór. Spacer w tym miejscu jest bardzo przyjemny. Tylko trzeba uważać bo po deszczu jest ślisko i prosto można się wywrócić. Nic dziwnego, że wszyscy Wietnamczycy zajmujący się uprawą ryżu chodzą w solidnych gumiakach 🙂
Jednodniowy trekking do Lao Chai
Kolejny dzień postanawiamy spędzić na samodzielnej wycieczce do oddalonej o kilka kilometrów wioski Lao Chai. Trasę można również pokonać z przewodniczką, którą będzie jedna z kobiet z plenienia Hmong. Dla chętnych są również opcje kilkudniowych trekkingów po okolicy.
Początek trasy prowadzi drogą asfaltową. Po drodze jest budka, gdzie trzeba uiścić opłatę za wstęp do okolicznych wiosek. Płacimy 150 000 VND za bilety, ale co ciekawe nikt ich później w Lao Chai nie sprawdza.
Nie chcemy całej trasy pokonywać drogą asfaltową, więc postanawiamy skręcić w najbliższą ścieżkę prowadzącą między pola ryżowe. Za pierwszym razem trafiamy na drogę donikąd. Zawracamy i kawałek dalej skręcamy w inną odnogę. Tym razem ścieżka kończy się na jakimś domostwie, skąd przeganiają nas 2 psy. Znowu wracamy na główną drogę. Za tym trzecim razem w końcu trafiamy na właściwy szlak. Aplikacja maps.me nie jest tym razem zbyt pomocna. 🙂
W czasie marszu gubimy się jeszcze kilkukrotnie, ale zawsze udaje nam się wrócić na szlak. Czasem pomagają nam Wietnamczycy z mijanych wiosek, którzy wskazują nam właściwy kierunek. W pewnym momencie spotykamy nawet 2 grupy z przewodniczkami, które idą w przeciwną stronę. To utwierdza nas w przekonaniu, że jesteśmy na drodze do Lao Cai.
W Lao Chai trafiamy na kobietę z plemienia Hmong, która po wypytaniu nas jak tu trafiliśmy i gdzie jest nasz przewodnik, zaprasza nas do siebie na obiad. Profilaktycznie pytamy ile to nas będzie kosztować. Kobieta mówi, że zapłacimy ile będziemy chcieli. Mimo wszystko nie jesteśmy przekonani do tego pomysłu, dlatego dziękujemy i idziemy dalej. Chwilę później zostajemy otoczeni przez grupę 4 kobiet, które widziały naszą rozmowę z ich znajomą. Po kilku standardowych, grzecznościowych pytaniach próbują nam sprzedać swoje wyroby. Kiedy się to im nie udaje, jedna z nich ponownie do nas podchodzi i oferuje haszysz i marihuanę. Uśmiechamy się tylko i idziemy dalej.
Kręcimy się chwilę po wiosce robiąc zdjęcia, po czym zaczynamy kierować się w stronę Sa Pa. Powrót jest dosyć długi i męczący. Wracamy inną drogą, więcej czasu idziemy główną drogą, ale są też momenty, kiedy znowu poruszamy się bocznymi ścieżkami i nie jesteśmy pewni obranej trasy. Mimo to późnym popołudniem docieramy do Sa Pa. Głodni, zmęczeni i szczęśliwi. 🙂
Sa Pa nas nie rozczarowało. Okazało się, że jest to jedno z ciekawszych miejsc w Wietnamie. Naprawdę warto się tu wybrać i skorzystać z możliwości wędrówki wśród pól ryżowych i lokalnych wiosek.