Przejdź do treści głównej

Migawki ze świata Blog podróżniczy

Batu Caves

Dzień drugi w Malezji czas zacząć! Plan na dzisiaj – dostać się do Cameron Highlands i odwiedzić Batu Caves, jaskinie niedaleko Kuala Lumpur.

Wstajemy porządnie wyspani, klimatyzacja faktycznie działa bez zarzutu i chłodzi nawet za bardzo. Brrr…

Zaczynamy od pierwszego, malezyjskiego śniadania w hotelu. Na śniadanie dostajemy nudle, owoce, herbatę oraz sok. Nudle bardziej przypominają nam, że to raczej pora na obiad, a nie na śniadanie, ale mimo tego są całkiem smaczne:)

Śniadanie w hostelu w Kuala Lumpur

Udało nam się podejrzeć, że śniadanie normalnie kosztuje 10RM, w hostelu w którym się zatrzymaliśmy. Jest tam nawet całkiem sporo ludzi, wszyscy pozytywnie do nas nastawieni. Z Paulem umówiliśmy się na godzinę 10:00, więc szybkie pakowanie się i po chwili już siedzimy w busiku Paula. Jesteśmy gotowi na zwiedzanie innych zakątków Malezji!

Istana Negara – pałac królewski

Pierwszy przystanek to postój przy nowym pałacu królewskim. Pałac imponujący, chociaż widzieliśmy go tylko zza ogrodzenia.

Jeżeli środkowa flaga na pałacu jest zawieszona i jest koloru żółtego, wtedy wiemy, że król przebywa w Malezji.

Mimo wczesnej pory, słońce daje się nam we znaki. Jest gorąąąąco. Efekt potęguję wybrukowany plac, który dodatkowo podgrzewa atmosferę. W niszach w bramie cały czas stoją dwa konie i pilnują. Nie zazdrościmy im. Kiedy odwracamy się tyłem do pałacu w tle widać wieżę telewizyjną oraz bliźniacze wieże;)

Pałac królewski Istana Negara

Po kilku zdjęciach powrót do klimatyzowanego busika był bardzo przyjemny. Ruszamy w dalszą drogę do Batu Caves!

Batu Caves

Batu Caves to zespół jaskiń w formacjach wapiennych położony niedaleko Kuala Lumpur. Jest to centrum pielgrzymek miejscowych hinduistów oraz atrakcyjne miejsce dla turystów. Już gdy podjeżdżaliśmy samochodem zrobiło na nas wrażenie. Przed samymi schodami do jaskiń stoi ponad 40 metrowy, pozłacany posąg Karttkieji – dewy wojny i śmierci w hinduizmie.

Paul informuje nas, że do głównej jaskini prowadzą 272 schody.

Schody są podzielone na 3 części. Nie powinno chodzić się środkowymi, ponieważ są one przeznaczone dla duchów, które wchodzą i wychodzą ze świątyni.

Nie dotykajcie też poręczy bo są lepkie i leży na nich dużo monkey shit 🙂

I uważajcie na same małpy. Lubią kraść.

Po otrzymaniu tych rad i informacji od Paula, opuściliśmy klimatyzowane auto i ruszyliśmy na wspinaczkę po stromych schodach.

JUwaga na małpy złodziejeeśli chodzi o ostatnią radę od Paula była ona bardzo cenna. Małpy w ogóle nie boją się ludzi i podchodzą bardzo blisko. Lubią też kraść różne przedmioty i usilnie starają się do tego dążyć. Byliśmy świadkiem sytuacji, kiedy małpa podbiegła do turysty, i zza paska wyrwała mu okulary przeciwsłoneczne i myk na najbliższe drzewo. Mimo wyzwisk, śmiechu jego znajomych i prób odzyskania okularów, małpa ich nie oddała. Więc wszystkie mniejsze rzeczy, aparaty, czapki, staraliśmy się trzymać blisko siebie.

Przed wejściem do głównej jaskini w Batu Caves, znajduje się brama, na której stoi dużo kolorowych figurek. Po przejściu przez bramę naszym oczom ukazała się największa jaskinia jaką kiedykolwiek widzieliśmy. 150m do stropu jaskini naprawdę wygląda mega imponująco. Jaskinia podzielona jest na kilka „sektorów”. Przechodzimy kolejno przez sektory, żeby wejść na mały dziedziniec. Wygląda to tak, że z góry spadają promienie słoneczne na cały plac, w tym na znajdującą się tam świątynie. Efekt piorunujący! W jaskini znajduje się także dużo zwierząt, koguty, gołębie i oczywiście małpy.

Wracamy do wejścia do jaskini tą samą drogą, którą przyszliśmy. Po przejściu kilkunastu stopni w dół, zobaczyliśmy, że znajduje się tam jeszcze jaskinia ciemna. Wstęp kosztuje 35RM od dorosłej osoby, wycieczka trwa około 45 minut. Jaskinia ciągnie się przez około 1 kilometr. Jak sama nazwa wskazuje, w jaskini jest ciemno. Bardzo ciemno. Bez latarki nie ma tam co wchodzić. Niestety, do zwiedzania jaskini jest potrzebny przewodnik, którego trzeba uprzednio zarezerwować. Jak się później dowiedzieliśmy od Paula, najlepiej zrobić to klika dni wcześniej. Można też czekać na miejscu, aż któryś z przewodników będzie wolny, ale może to potrwać kilka godzin. Siłą rzeczy, nie weszliśmy do środka.

Jaskinia Ciemna w Batu Caves

Po zejściu na sam dół, byliśmy znów u podnóża schodów Batu Caves. Postanowiliśmy spróbować napoju z kokosa, którego polecali nam znajomi. Wygląda to tak, że większy stosik kokosów leży obok pana, który maczetą obiera nam tego kokosa z góry, odcina wierzch i wsadza tam słomkę. W środku znajduje się świeży sok. Przyjemność kosztuje 4RM za owoc i osobiście uważam, że jest to obowiązkowa rzecz do spróbowania! Raz, że sam sok z świeżego kokosa jest pyszny, a dwa, że bardzo dobrze nawadnia.

Oprócz głównej jaskini, w okolicy znajduje się jeszcze kilka innych atrakcji, między innymi mini zoo, świątynie, oraz muzeum, które postanowiliśmy odwiedzić. Wstęp kosztuje 2RM od osoby. Samo muzeum to w zasadzie jaskinia, znajduje się w niej cała masa rzeźb, w tym gigantyczny posąg, któremu usługują ludzie „normalnej” wielkości. W sumie oprócz rzeźb oraz stromych schodów, niewiele było do zobaczenia. Duża cześć znajdowała się wtedy w remoncie. Po wyjściu z muzeum zaczęło kropić. Potem padać. Biegliśmy szybko do samochodu Paula. Wtedy już zaczęło lać. Deszcze w Malezji ciężko porównać do tych w Polsce. Te w Malezji są duuużo bardziej intensywne. Czasami z nieba leją się wprost wiadra wody!

Ruszyliśmy w dalszą drogę do Cameron Highlands.

Bidor

Około godziny 14:20 zatrzymaliśmy się w miasteczku Bidor, żeby zjeść jakiś lokalny obiad. Pierwsze co zauważaliśmy, to to, że miejscowi zwracają na nas uwagę. Ba, czasami nawet się gapią. Czuliśmy się trochę nieswojo, dopóki Paul nie wytłumaczył nam, że to nie jest miasteczko turystyczne. Turysta dla nich, to coś co nie zdarza się na co dzień. To trochę nas uspokoiło. Samo miasteczko jest małe, nie ma w nim atrakcji turystycznych. Można zobaczyć jak wygląda życie w standardowym, mniejszym, malezyjskim miasteczku.

Zabrał nas do knajpy i od razu powiedział, że będzie za nas płacił.

Dla turysty drożej, z lokalnego nie będą zdzierać.

Nie bardzo wiedzieliśmy co zamówić, więc zdaliśmy się na Paula. Zamówił lokalny specjał, tłumacząc przy tym, że każde miasteczko słynie z jakiejś potrawy. Jeżeli dane miejsce słynie z jakiejś dobrej zupy, to w każdym innym miejscu znajdziemy tylko podróbki.

Dostaliśmy miskę z rosołem, w której pływały różne rzeczy. Mięso z kaczki, makaron, zioła i jakieś bliżej nieokreślone rzeczy. Dostajemy małą łyżeczkę oraz pałeczki. Początek był straszny xD Ciężko było się przyzwyczaić do pałeczek, zwłaszcza, jeśli nie używa się ich na co dzień. Nie przeszkadzało to lokalnym mieszkańcom, którzy co chwilę na nas zerkali i śmiali się z nas.

Po uporaniu się z kaczką i rosołem, które były bardzo sycące, wracamy do samochodu. Po drodze zatrzymujemy się przy małym straganie z owocami. Oczywiście tak jak poprzednio, lwią część owoców widzimy po raz pierwszy. Ale gościnność w Malezji jest niesamowita, i bez żadnych zobowiązań, możemy spróbować owoców. Były pyszne i super słodkie, ale nazwy za nic w świecie nie mogę sobie przypomnieć.

Paul wspomniał jeszcze, że znajduje się tutaj małe targowisko z warzywami i owocami, które warto odwiedzić. Ale z racji tego, że było już późno, stragany były już zamknięte. Handel na targowisku przypada głównie we wczesnych godzinach rannych. O 15 ruszyliśmy w dalszą podróż.

Fabryka koszy trzcinowych

Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na moment w fabryce koszy trzcinowych. Trudno to w sumie było nazwać fabryką, raczej to lokalny biznes, który zapewne prowadziła rodzina. Cała praca była podzielona na kilka etapów.

Kosze robi się z dwóch rodzajów trzciny. Zielona cześć jest sztywniejsza i odpowiada za szkielet kosza. Ciemniejsza trzcina jest bardziej giętka i służy wypełnieniu szkieletu. Tak powstają kosze.

Co do samej fabryki, to troszeczkę serce się krajało na widok dziurawego dachu. Część była całkiem zawalona. Ale pracującym tam kobietą wcale to nie przeszkadzało. Z uśmiechem na twarzy nas przywitały, nie przeszkadzało im to, że podglądamy je przy pracy.

Lata Iskandar

Po drodze do Cameron Highlands, zatrzymujemy się jeszcze na chwilkę przy Lata Iskandar. Jest to malowniczy, mały wodospad, tuż przy drodze. Schodami można wejść na swojego rodzaju punkt widokowy i zobaczyć jak wygląda z góry. Jest to pierwsze miejsce, gdzie skorzystaliśmy z Muggi. Sam wodospad znajduje się przy dżungli. Czuliśmy, że lata wokół nas dużo komarów (mimo, iż prawdopodobnie to tylko nasza wyobraźnia), więc zdecydowaliśmy się wypryskać dokładnie.

Wodospad Lata Iskandar

Przy parkingu, gdzie się zatrzymaliśmy, stoi parę sklepików z pamiątkami. Dla nas to nie był jeszcze czas na kupowanie pamiątek, więc tylko rzuciliśmy okiem i udaliśmy się w dalszą drogę.

Dojazd do Cameron Highlands

Reszta drogi minęła w sumie szybko. Dojeżdża się tam krętymi serpentynami, cały czas jadąc pod górę. Droga trudna, wiele razy nie było widać co dzieje się za zakrętem. Ale kierowcy dobrze sobie radzą. Gdy nie było nic widać, trąbili, żeby dać ewentualne ostrzeżenie – uwaga, jadę!

Smutną sprawą były dla nas także mijane po drodze małe wioski. Tam widzieliśmy ubóstwo i biedę.  Domy pozbijane z drewna i zbudowane z blachy. Dużo śmieci, dzieci biegające w podartych ubraniach i bez butów. Widać różnicę w porównaniu do tego, co widzieliśmy w Kuala Lumpur – przepych i bogactwo.

Inną sprawą były małe budki – sklepiki. Minęliśmy przynajmniej 2 tuziny takich miejsc. Ludzie sprzedawali różne rodzaje owoców, ręcznie robionych przedmiotów jak koszyki, miód i inne tego typu rzeczy. Paul wytłumaczył nam, że to ludzie, którzy mieszkają w dżungli. Natywni ludzie, którzy wychodzą z dżungli i handlują z miejscowymi ludźmi, lub też sprzedają w takich budkach przy drodze. W Malezji można wyróżnić 22 typy/rodzaje/plemienia takich ludzi.

Cameron Highlands

W końcu dojechaliśmy do Cameron Highlands. Zatrzymujemy się w miejscowości Tanah Rata w hostelu Kang Tours and Travel. Jedyny plus to to, że maja WiFi. Stan pokoi – jest względnie czysto, brudna wanna, zlew i lustro. Za noc płacimy 70RM za pokój z łazienką – tanio. Trochę byliśmy zaniepokojeni, bo w oknach były szpary takie, że zmieściłby się w nich nawet tłusty komar. Ciężko było je jakkolwiek zatkać. Ale stwierdziliśmy – no trudno, jakoś przeżyjemy te parę dni. Rozpakowaliśmy się (czyt. wyrzuciliśmy wszystkie rzeczy z plecaka i położyliśmy na jednym łóżku – szafy brak). Mieliśmy jeszcze chwilę czasu przed przyjściem Paula, który obiecał zabrać nas na pyszną kolację. Postanowiliśmy przejść się główną ulicą miasteczka.

Samo Tanah Rata nie jest duże. Jest tam jedna główna ulica, na której znajdziemy sklepiki, restauracje oraz informację turystyczną. Przy informacji turystycznej zauważyliśmy na zdjęciu raflezję, którą Kinga chciała zobaczyć na żywo. Po krótkiej rozmowie, okazało się, że jednak nie tak trudno żeby zobaczyć kwitnącą raflezję. 45 min jazdy samochodem, 3h piechotą w dżungli i możemy zobaczyć. Całość trwa pół dnia i kosztuje 60RM od osoby. Niewiele myśląc, zarezerwowaliśmy wycieczkę na pojutrze.

Kolacja w chińskiej knajpce w Cameron Highlands

Paul zabiera nas do chińskiej knajpy na kolacje. Proponuje nam zupę z kurczaka 2 w 1. Na środku stołu stawiają piecyk na który kładą garnek z zupa. Garnek jest przedzielony na 2 części. W jednym jest zwykły bulion, w drugiej cześci pikantny. Do tego dochodzi kilka półmisków z różnymi owocami morza, warzywami , makaronami, jajkami i bliżej nieokreślonymi rzeczami. Gdy oba buliony się zagotują możemy wrzucać do gara co chcemy. Ośmiornice, paluszki krabowe, grzyby i wszystko to co mamy na półmiskach. Palce lizać! Serdecznie polecamy. Przyjemność kosztuje 16RM od osoby, ale jest to jedna z najlepszych obiado-kolacji jakie zdarzyło nam się zjeść.

Rozmawiamy z Paulem na różne tematy, głównie żeby dowiedzieć się czegoś więcej o Malezji. Edukacja, prawo, język angielski, przepisy, system polityczny itp. Paul rozwiewa także nasze wątpliwości na temat komarów. Jesteśmy na takiej wysokości, że tutaj nie ma komarów. Można spać przy otwartym oknie. Nie do końca nas to przekonało co prawda, ale już jakoś mniej się baliśmy. Umawiamy się na następny dzień na śniadanie i udajemy się na spoczynek!

Powiązane wpisy

Widżety

Powrót do góry strony