Przejdź do treści głównej

Migawki ze świata Blog podróżniczy

Coromandel i Northland

Coromandel Peninsula

Naszym pierwszym punktem postojowym na półwyspie Coromandel jest plaża z gorącymi źródłami. Nie wiedzieć czemu, umyśliliśmy sobie, że na plaży będzie gdzieś znajdować się strumień gorącej wody wpływający wprost do morza. Mając ten obraz w głowach ruszamy na poszukiwania.

Pierwsze co zauważamy to ludzie idący z łopatami. Po jakimś czasie nabieramy podejrzeń, że strumienia raczej nie znajdziemy. Pewności nabieramy, gdy widzimy ludzi kopiących doły w piasku. Część osób leży w tych wykopanych dziurach. Okazuje się, że gorące źródła znajdują się pod piaskiem i żeby się nimi nacieszyć trzeba się najpierw do nich dokopać 🙂

Łopaty dla poszukiwaczy gorącego źródła :)

W drodze powrotnej zauważamy jeszcze tablicę informacyjną. Potwierdza ona nasze obserwacje, pod piaskiem faktycznie znajdują się gorące źródła. Na plaży najlepiej być 2h przed lub po odpływie, bo wtedy można się do nich dostać. Kopie się dziurę w piasku, aż do momentu natrafienia na gorące źródła. Potem trzeba poczekać, aż fala doleje zimnej wody i ciepła kąpiel gotowa ?

Następnym punktem programu jest Cathedral Cove. Trasa, która do niej prowadzi jest całkiem przyjemna. Po drodze można nawet zejść do dwóch zatoczek. Warto tylko wcześniej sprawdzić godziny przypływu. Do jaskini Cathedral Cove docieramy w momencie, gdy zaczyna się przypływ i zachodzi słońce, więc mamy chwilę czasu na zdjęcia i musimy wracać w drogę powrotną.

Widok ze szlaku prowadzącego do Cathedral Cove Cathedral Cove Jedna z plaż na półwyspie CoromandelPółwysep Coromandel

Kolejny dzień spędzamy na jeździe wzdłuż wybrzeża półwyspu Coromandel i wycieczce na krótki szlak w Karangahake Gorge. Jedną z atrakcji na trasie jest długi tunel, w którym kiedyś jeździła kolej. Naprawdę robi wrażenie.

Tunel na szlaku Karangahake Gorge

Northland Peninsula

Pierwszym punktem na naszej trasie jest Waipu Cave, gdzie podobno można obserwować świetliki. Do jaskini da się wejść samodzielnie, ale żeby ją eksplorować trzeba by mieć odpowiednie wyposażenie. W środku płynie strumień, więc warto mieć to na uwadze. Po przejściu przez wodę zauważamy na suficie pierwsze świetliki. Zastanawiamy się czy warto się zagłębić dalej kiedy nagle słyszymy odgłos spadającego kamienia. Świecąc latarką obserwujemy jak kamień wielkości piłki do nogi spada z chlupotem do wody. Nie mamy kasków ochronnych więc, po krótkim zastanowieniu odpuszczamy dalsze zwiedzanie jaskini.

Naszym kolejnym punktem postojowym jest Weiranga Falls. Jest to spory park, gdzie można wybrać się na krótki spacer, albo posiedzieć koło wodospadu. Odpoczywamy chwilę i ruszamy dalej w poszukiwaniu plaży. Chyba mamy już trochę przesyt wodospadów, jaskiń, lasów i wszystkich tych nowo-zelandzkich cudów 😉

Podziwiamy wodospad Weiranga Falls

Zamiast na plaży znowu lądujemy na szlaku. W czasie odpływu prowadzi on przez plażę do wyspy, na której znajduje się latarnia morska. Wybrzeże nie zachęca nas do plażowania, więc idziemy do latarni. Sam budynek nie jest interesujący, ale za to z wyspy rozciąga się cudowny widok na zatokę.

Wyspa Kukutauwhao Nowo-zelandzka trawa Northland - panorama wybrzeża

Na koniec dnia docieramy do miasta Awanui w pobliżu Cape Reinga, który chcemy odwiedzić kolejnego dnia. Zamawiamy wycieczkę objazdową po półwyspie. Cena wynosi 50$ od osoby. Czy będzie warto? Zobaczymy jutro. Na wycieczkę zorganizowaną decydujemy się z kilku powodów:

  • zapewnione deski do sandboardingu dla wszystkich uczestników wycieczki
  • przejazd po 90 Mile Road, gdzie mogą wjechać tylko samochody z napędem 4×4
  • koszty samodzielnej wycieczki i wykupionej wycieczki wydają się nam zbliżone

Cape Reinga

Autobus zjawia się punktualnie o godzinie 9. W środku znajduje się już grupka ludzi. Okazuje się, że jesteśmy ostatnimi pasażerami. Pojazd jest niczego sobie, wygląda trochę kosmicznie. Widać, że jest specjalnie przerobiony, żeby mógł jeździć po mniej dostępnych terenach.

Nasz autobus

Naszym kierowcą i przewodnikiem jednocześnie jest Maorys z krwi i kości. Opowiada nam różne ciekawostki i opisuje mijane krajobrazy. Po drodze do Cape Reinga zatrzymujemy się w kilku miejscach. Jednym z przystanków jest zatoczka, gdzie piasek ma wygląda zupełnie jak mąka. Jest bardzo jasny, drobny i przyjemny w dotyku. Dowiadujemy się, że w lecie ta plaża jest bardzo oblegana. Szkoda tylko, że mamy 15 minut, żeby się nacieszyć tym miejscem.

Następnie zatrzymujemy się na lody. Trzeba je sobie samemu kupić, najtańsze kosztują 3$. Ale za to są naprawdę duże i bardzo smaczne. Podobno jedne z największych lodów na północnej wyspie!

Kolejnym punktem jest Cape Reinga. Jest to miejsce gdzie stykają się Ocean Pacyficzny z Morzem Tasmana. Można to bardzo łatwo zauważyć bo mają one różne kolory, a fale nachodzą na siebie z przeciwstawnych kierunków. W tym miejscu mamy aż (albo tylko) godzinę. Dla nas, którzy chcieliby zbadać każdy zakamarek, jest to stanowczo za mało. Od latarni odchodzi kilka szlaków, które wyglądają całkiem ciekawie. Ale, żeby iść gdzieś dalej trzeba by mieć kilka godzin. Za to spotykamy dwójkę backpackerów z Polski! Jak to fajnie porozmawiać z kimś w ojczystym języku?

Klify w Cape Reinga Cape Reinga

Po odwiedzeniu Cape Reigna podjeżdżamy na pobliska plażę, gdzie mamy zjeść lunch. Dostajemy bułki, ser, parówki, kilka ciastek, i coś do picia. Bardzo ładnie podsumowuje to nasz kierowca  „what did you expect for 50$?” (Czego spodziewaliście się za 50$?). No i wszystko jasne ?

Po lunchu ruszamy w dalszą trasę. Kolejnym punktem jest oczekiwany przez wszystkich sandboarding. Jest to zjazd z dużych wydm na specjalnych deskach. Super zabawa! Najgorsze jest tylko wdrapywanie się na wydmy. Ale zjazd wynagradza cały wysiłek. Można by tu spędzić znaczną część dnia świetnie się bawiąc.  Niestety my po kilku zjazdach musimy się jechać w dalszą drogę.

Z górki na pazurki :) No to sruuu!

Ostatnimi elementem podróży jest przejazd 90 Miles Road, która jest drogą po plaży. Ograniczenie prędkości wynosi 100km/h. Po drodze mamy krótki postój na zamoczenie nóg. Sama jazda jest dosyć nudna. Plaża jest płaska i nie ma na niej większych wybojów, więc autobus przez większość czasu sunie gładko przed siebie.

Na camping wracamy około godziny 17. Podsumowując, trochę żałujemy wydanych 100$. Mogliśmy samodzielnie pojechać na Cape Reinga, gdzie mielibyśmy dużo więcej czasu. Może nawet wybralibyśmy się na jakiś szlak. I sami mogliśmy też wynająć sobie deski do zjazdów na wydmach. A jazdę po plaży mogliśmy pominąć i wrócić normalną trasą. No ale to nauczka na przyszłość.

Pożegnanie z Nową Zelandią

Kolejne kilka dni spędzamy na powolnym przejeździe przez Northland w stronę Auckland i szukaniu pamiątek. Niestety pora nam się już pożegnać z Nową Zelandią i ruszać w dalszą drogę!

 

Powiązane wpisy

Widżety

Powrót do góry strony