Przejdź do treści głównej

Migawki ze świata Blog podróżniczy

Podróż na północ. Okolice Taupo i Rotorua

Rivendell

W ciągu najbliższych dwóch dni chcemy dotrzeć w okolice jeziora Taupo. Początek trasy na północ zaczynamy od zwiedzenia okolicy Kaitoke Regional Park, gdzie znajdowało się Rivendell (z filmu Władca Pierścieni). Przed pójściem w miejsce gdzie znajdował się kiedyś plan filmowy, postanawiamy zrobić sobie krótki spacerek w lesie. Trasa bardzo fajna, w pewnym momencie przechodzi się nawet przez dosyć wysoko zawieszony most linowy. Idziemy otoczeni drzewami paprociowymi i dżunglą.

Natomiast samym Rivendell jesteśmy trochę rozczarowani. Obecnie znajdują się tam głównie tablice z informacjami, gdzie co było kręcone, ale nie ma tam kompletnie nic, co mogło by przypominać sceny z filmu. Została tylko brama, ale jest to tylko rekonstrukcja, w której można sobie zrobić zdjęcie. Okazuje się też, że np. wodospady, które były widoczne w filmie zostały doklejone z innej lokacji.

Castlepoint

Ruszamy w dalsza drogę. Pogoda jest coraz gorsza, ale postanawiamy zboczyć z trasy, aż o 70 km na wschód, żeby dojechać do latarni Castle Point. Najpierw ruszamy na krótki szlak wiodący w stronę niesamowicie wyglądającego klifu. Niestety deszcz staje się coraz intensywniejszy, więc odpuszczamy wejście na klif. Trawiasta ścieżka jest dość śliska i nie chcemy ryzykować. Zamiast tego schodzimy w dół i plażą idziemy w stronę parkingu i latarni morskiej. Spacerujemy wokół budynku, ale ze względu na pogodę musimy się szybko ewakuować do samochodu.

Widokna Castlepoint Plaża w CastlepointCastlepoint

Wsiadamy do samochodu i wracamy 70 km w głąb lądu. Droga powrotna droga zajmuje nam więcej czasu, gdyż jest już ciemno i pada. Udaje nam się bezpiecznie dojechać do Masterton, gdzie zostajemy na nocleg. Sprawdzamy wiadomości i okazuje się, że odradzają jutro jazdę samochodem z racji tego, że cyklon uderzy w wyspę. Zalecenia są dość poważne, bo mówią, żeby mieć wodę i jedzenie i być przygotowanym na odcięcie od świata.

Cyklon Cook

Jest to już drugi raz kiedy w Nowej Zelandii dowiadujemy się o cyklonie. Za pierwszym razem, gdy byliśmy na wyspie południowej nad wyspą północną miał przejść cyklon Debbie. Największe niepustoszenie spowodował na północy, gdzie ludzie już wcześniej borykali się z ulewnymi deszczami i powodzią. Nas dotknął tylko w czasie dwóch dni, kiedy jechaliśmy w stronę jezior Nelson. Wtedy dość mocno padało i trochę wiało, ale nie było dramatu. Po cyklonie Debbie, przyszedł czas na cyklon Cook. Tym razem ma być gorzej. Wiatr do 150km/h i duże opady deszczu.

Mimo ostrzeżeń w internecie i nawet tego, które dostajemy pracowników campingu, decydujemy się podjechać kawałek dalej na północ. Udaje się nam dojechać do Palmerson North. Na razie nic nie zwiastuje nadchodzącej zawieruchy. Zatrzymujemy się na campingu i spędzamy tam cały dzień.

Wieczorem oglądamy wiadomości, gdzie pokazują sporo zalanych terenów. W części miejsc nie ma prądu. Z informacji wynika, że rekordowe podmuchy wiatru sięgały do 200km/h. Ale Nowozeladczycy mają zdrowe podejście do tematu. W wiadomościach i wpisach na Twitterze, widzimy zdjęcia alkoholi z podpisami – w oczekiwaniu na Cooka. Podobnie to wyglądało, jak słuchaliśmy radia podczas cyklonu Debbie?

Będąc w środku wyspy czujemy się stosunkowo bezpiecznie, a cyklon zdążył już porządnie osłabnąć. Tylko w nocy jest parę momentów, kiedy deszcz konkretnie dudni o dach, a samochodem buja jak jak kołyską, ale poza tym, wszystko jest w porządku.

Taupo

Rano ruszamy w kierunku Taupo, największego jeziora w Nowej Zelandii. Po drodze widzimy trochę skutków cyklonu. Tu osunięta ziemia, tu trochę zalane. W jednym miasteczku zauważamy ciężarówkę, która wjechała w jakiś budynek.

Ruch na drodze jest bardzo duży, zbliżają się Święta Wielkanocne, więc dużo osób podróżuje. Dodatkowo, część osób nie zdecydowała się na podróż dzień wcześniej ze względu na cyklon.

Dojeżdżamy do Taupo, gdzie idziemy na spacer do parku Spa Termal Park. Jest tam ścieżka prowadząca do wodospadów Huka Falls. Po drodze mija się gorącą rzekę, ale są tam tłumy ludzi, więc tym razem odpuszczamy kąpiel. Jest to całkiem ciekawe miejsce, gdzie z jednej strony płynie gorąca rzeka, która wpada do normalnej rzeki z zimną wodą. Huka Falls są całkiem imponujące. Przepływa przez nie bardzo duża ilość wody. Podobno kiedyś organizowano na tej rzece rafting, ale zdarzył się wypadek i zamknięto imprezę.

Na sam koniec dnia podjeżdżamy nad rzekę od drugiej strony i zostajemy na bezpłatnym campingu.

Wai-o-tapu

Rano ruszamy dalej, w kierunku miasta Rotorua. Pierwszym przystankiem jest Wai-o-tapu. Jest to park geotermalny. Bilet wstępu kosztuje 32.5$ za osobę. W cenie dostajemy mapkę, na której znajdują się szlaki wytyczone w parku. Na miejscu jesteśmy wcześnie rano, gdyż wyczytaliśmy informację, że znajdujący się tu gejzer wybucha codziennie o 10:15. Trochę dziwna godzina, no ale, kto zrozumie gejzery?

Żeby dotrzeć do gejzeru musimy wyjść z terenu głównego parku i kawałek przejść lub przejechać. Na miejscu jesteśmy chwilę przed 10:00 i zajmujemy strategiczną pozycję do robienia zdjęć. Patrzymy nerwowo na zegarek, jest już 10:15 i nic się nie dzieje. Mija chwila czasu, a tu nagle do gejzera podchodzi jakiś gość. Ma mikrofon i zaczyna opowiadać historię powstania gejzeru.

W miejscu, w którym teraz widzicie stożek gejzeru, kiedyś była tylko dziura w ziemi z gorącą wodą. Niedaleko znajdował się również zakład karny, gdzie pracowali więźniowie. Przez przypadek odkryli gejzer i stwierdzili, że to bardzo dobre miejsce do zrobienia prania. W końcu jest ciepła woda:) Więźniowie wrzucili tam ubrania, dodali proszku do prania i… gejzer wybuchł wyrzucając ich ubrania w górę, a oni nadzy biegali po okolicy nie rozumiejąc co się właśnie stało.

Dowiadujemy się też, że gejzer samoczynnie wybucha co kilka dni i są to raczej małe erupcje. Żeby mieć pewność, że wybuchnie trzeba dodać proszku do prania. To wyjaśniło nam tajemnicę godziny wybuchu gejzera 🙂 Gejzer tryska w górę wodą na wysokość do 10m i trwa to kilkanaście minut, więc nawet spóźnialscy mają okazję załapać się na spektakl.

Naturze też trzeba czasem pomóc Wybuch gejzera Lady Knox

Reszta parku Wai-o-tapu również jest interesująca. Jest tu dużo kolorowych lub bulgoczących jeziorek. Z wielu miejsc unosi się para, czasami śmierdzi zgniłym jajem. Obejście całości zajmuje nam ok 2h.

Jedno z jeziorek w Wai-o-tapu Jezioro siarkowe w Wai-o-tapu Champagne Pool Devil's Home Wykwity siarkowe Wai-o-tapu zwiedzamy w kłębach pary Wai-o-tapu Park geotermalny Wai-o-tapu

Po wyjechaniu z parku zatrzymujemy się jeszcze przy  Mud Pools, bulgoczących jeziorkach błotnych. Później  postanawiamy skorzystać z pobliskiej gorącej rzeki – Cerosene Creek. Na parkingu przebieramy się w stroje kąpielowe, zarzucamy na nie normalne ciuchy i ruszamy ścieżką przez las. Dość szybko okazuje się, że po ostatnich nawałnicach w lesie nadal jest błoto. W niektórych miejscach nawet po kolana.. Próba przejścia w klapkach tez jest raczej nierozsądna, bo można stracić obuwie 🙂 Rzeka nawet ciepła, ale bez rewelacji. I niestety również zamulona. Podobno, kiedyś było lepiej.

Okolice Rotorua

Po południu dojeżdżamy do miasta Rotorua. Tam robimy sobie 2 krótkie spacerki. Pierwszy w parku termalnym, drugi wzdłuż cypla przy jeziorze. Nie jesteśmy zbytnio zainteresowani zwiedzaniem samego miasta, więc szybko ewakuujemy się na camping.

Park geotermalny w Rotorua

Rano postanawiamy pojechać do lasu gdzie można zobaczyć sekwoje. Miejsce to nazywa się Redwood forest. W lesie jest kilka ścieżek, my wybieramy jedną o średniej długości. Sam spacer jest niesamowity. Idziemy wśród gigantycznych drzew. Najwyższe drzewo chyba 70 m. I te zapachy! Niesamowite miejsce, naprawdę warto spędzić tu trochę czasu.

Panorama lasu Redwood Forest Sekwoje

Popołudnie postanawiamy spędzić w gorących źródłach – Waikte Valley. Mają tu 6 basenów termalnych. W jednym z basenów temperatura osiąga nawet 42 stopnie, więc jest ciepluteńko. Dla chętnych jest też prywatne SPA. Można sobie wynająć własny basenik z widokiem, na 40 minut i nawet dobrać temperaturę wody? Dodatkowo można też przejść się kawałek i zobaczyć źródło zasilające baseny. Woda ma tam około 100 stopni i intensywnie bąbelkuje.

Wieczorem wracamy do Taupo. Zatrzymujemy się na campingu, gdzie również znajduje się termalny basen. Tak można żyć! 🙂

Tama

Ranek spędzamy na basenie. Nie chce nam się opuszczać tego miejsca, bo jest naprawdę przyjemnie. Dodatkowym atutem porannej kąpieli jest fakt, że na obiekcie jest jeszcze mało ludzi, więc można się wygodnie rozłożyć na biczach wodnych i już się stamtąd nie ruszać 😉 Niestety musimy się wymeldować, więc błoga sielanka szybko się kończy, a my ruszamy dalej.

Ostatnim miejscem, które chcemy zobaczyć w okolicy jest tama. O godzinie 12 następuje spuszczenie wody. Nie do końca wiemy, czego się spodziewaliśmy, bo nie jest to zbyt porywające doświadczenie. Ale przynajmniej, zrobiliśmy sobie krótki spacer.

A tak na marginesie, Święta Wielkanocne dotarły też do Nowej Zelandii. Nie mogło zabraknąć Wielkanocnego śniadania z Nowo Zelandzkimi dodatkami:D

Śniadanie wielkanocne

Powiązane wpisy

Widżety

Powrót do góry strony