Przejdź do treści głównej

Migawki ze świata Blog podróżniczy

Kachetia

Dotarliśmy zrobić Tbilisi – Stolicy Gruzji. Od razu po wyjściu z marszrutki, rzuca się tłum taksówkarzy oferujących swoje usługi. Grzecznie im odmówiliśmy i poszliśmy w ustronne miejsce poszukać miejsca w przewodniku, gdzie moglibyśmy się zatrzymać. Znaleźliśmy informację o hostelu prowadzonym przez Polaków, który według mapy, nie znajdował się szczególnie daleko od naszej lokalizacji. Ruszyliśmy w trasę.

Już po paru minutach doszliśmy do wniosku, że taksówka nie byłaby takim złym pomysłem. Upał niemiłosierny, plecaki ciężkie. Szliśmy obok 3 pasmowej drogi bez chodnika, co chwila się odsuwając i modląc się, żeby nie potrącił nas żaden z samochodów. Ale do hostelu Opera trafiliśmy, głównie dzięki MapsMe.

Obsługa super miła. Dostaliśmy 6 osobowy pokój, bo dwuosobowych już nie było. Rozpakowaliśmy plecaki, szybki prysznic i wychodzimy na krótki spacer po Tbilisi.

Tbilisi

Generalnie było już dość późno, więc wiele Tbilisi nie udało się nam zobaczyć. Ale było parę rzeczy wartych zapamiętania. Po pierwsze – metro. W Tbilisi funkcjonuje bardzo dobrze, a też jeden z przystanków (Dibude) był blisko naszego hostelu. Metro tanie, za przejście przez bramki płaci się 50 tetri. My w hostelu dostaliśmy kartę magnetyczną. Normalnie trzeba taką kupić za 2 lari przy kasach przed wejściem przez bramki. Tam też można taką kartę doładować.

Tamtego dnia starczyło nam mniej więcej czasu na przejście główną ulicą Rustaveli. Jak to w dużym mieście, masa markowych sklepów, elegancko ubranych ludzi. Był powiew nowoczesności, co stanowiło spory kontrast dla miejsc, które widzieliśmy wcześniej.

Po chwili było już całkiem ciemno, więc postanowiliśmy wrócić do hostelu. Weszliśmy jeszcze do restauracji, gdzie pierwszy raz spróbowaliśmy Khinkali – gruzińskich pierogów. Wszyscy mówili, że trzeba ich spróbować i przyznam im rację – pychota!🤤 W pierogach jest rosół i mięso. Je się je palcami. Oczywiście jeśli ktoś potrzebuje sztućców, nie ma problemu:) Do tego gruzińska lemoniada i wyszła kolacja na wypasie. Sycąca i smaczna. Jeśli będziecie w Gruzji, koniecznie spróbujcie khinkali. Występują generalnie w kilku różnych opcjach. Warto spróbować przynajmniej paru wariantów 😀

Po powrocie do hotelu, sen przyszedł szybko i następny dzień, w którym wykupiliśmy wycieczkę objazdową po Kachetii.

Przed wyjazdem do Kachetii

Najpierw trochę się rozczarowaliśmy, bo liczyliśmy, że skoro jesteśmy w Polskim hostelu, to jako przewodnika też dostaniemy Polaka. I tu nici, dostaliśmy Gruzina 😀 Czyli generalnie, wiele nam nie poopowiada o miejscach, które planujemy zobaczyć. Samochód to zwykła taksówka. Teraz z pozytywów. Jechała z nami jeszcze jedna para – Ula i Torsten (Polka i Niemiec). Parka bardzo sympatyczna. Bardzo dużym plusem było to, że Torsten mówił biegle po rosyjsku i tłumaczył nam to, co kierowca opowiada.

Jak Kubica

Kilka słów o samym kierowcy. Nazywa się Gocha. Bardzo miły gość, trochę wyglądał na zmęczonego, ale był uprzejmy i zatrzymywał się tam, gdzie chcieliśmy. No i gość mógłby bez problemu brać udział w rajdach.

Momentami drogi w Gruzji nie są najlepszej jakości. Dużo dziur i łat. Taki standardowy kierowca, jechałby raczej ostrożnie, w porywach może do 80km/h. Powyżej tej prędkości jazda byłaby mało wygodna, bo bardzo by trzęsło. Gocha cisnął pomiędzy 120-140km/h. Siedzieliśmy na tylnym siedzeniu w 3 osoby, Torsten z przodu. Podskakiwaliśmy co rusz jak na kolejce górskiej. Serio, kilka razy baliśmy się o swoje życie. Akcje typu wyprzedzanie na zakręcie, wyprzedzanie na trzeciego, jazda na czołowe z ciężarówką i unik w ostatniej chwili to tylko parę sytuacji. Ale widać, że dla Gochy to chleb powszedni.

Lokalni Gruzini

Ula w pewnym momencie zapytała przez Torstena, czy Gocha wie, kto to jest Kubica? Ten nie widział, ale szybko Torsten uświadomił mu kto to taki. I tu był błąd, bo Gocha tylko się zaśmiał i wcisnął gaz do dechy i zmienił styl na naprawdę rajdowy. Ale chyba zauważył, że trochę mamy pełne spodnie, więc szybko wrócił do poprzedniego tempa jazdy… Ale wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to pryszcz, w porównaniu z akcją, którą mieliśmy później…

Kachetia

Kachetia jest bajeczna, masa starych warowni, gór, lasów, rzek. Przez okna samochodu widać piękne krajobrazy. Szkoda, że tak szybko jechaliśmy, ale też głupio byłoby co 5 minut prosić Gochę, żeby się zatrzymał.

Pierwszym miejscem, gdzie zatrzymaliśmy się była forteca Ujarma. Miejsce jakby żywcem wyjęte z gry RPG. Pozostałości fortu i widok z samego wzgórza wyglądają bardzo imponująco. Można trochę pomyszkować w ruinach i zobaczyć, jak wyglądają pozostałości od środka.

Jedna z setek warowni w Kachetii
Widok z Ujarmy
Panorama Kachetii
Forteca Ujarma

Następnym punktem postojowym był monastyr Alawerdi. Pierwsze co rzuca się nam w oczy to setki latających tam jaskółek. Cały czas krążyły nad główną kopułą monastyru. Monastyr jest bardzo ładny, ma wspaniałe ogrody różane i ładną okolicę. W środku też jest ciekawy, szkoda, że nie można tam było robić zdjęć. Kobiety, pamiętajcie o spódnicy i o nakryciu głowy. Chłopaki, pamiętacie o długich spodniach. Inaczej nie wejdziecie na teren monastyru.  Ula była w krótkich spodenkach i jej niestety nie wpuścili;/

Monastyr Alwerdi
Monastyr Alawerdi

Potem złożyliśmy krótką wizytę w klasztorze Gremi, który góruje na wzgórzu i w jednej z winiarni. Tam trafiliśmy na degustację wina.

Gremi
Muzeum w Gremi

Pani mówiąca tym razem po angielsku, oprowadziła nas po winiarni, która jest wydrążona pod wzgórzem. Naprawdę bardzo spora. Wina, których dała nam spróbować były bardzo dobre. Generalnie Gruzja słynie z win i będąc tam, powinniście kupić butelkę, lub dwie:) Nam zasmakowało szczególnie to, które jest na zdjęciu. Kupiliśmy chyba 3 butelki i przyznam, że po powrocie do Polski, wyszły bardzo szybko. Szkoda, że nie da się kupić takiego przez Internet;/ Wino kupiliśmy nie w winiarni, ale w Tbilisi. Na mieście trzeba trochę poszperać po sklepach z winami, żeby je dostać, ale jak już było, to miało dużo niższą cenę, niż to w winiarni.

Wnętrze winnicy w Gruzji
Winnica w Gruzji
Ogrody przy winnicy

Wejście do winnicy w Kachetii

Supra

W cenę wycieczki wliczał się także obiad. Byliśmy święcie przekonani, że Gocha zabierze nas do jakieś restauracji po drodze. A tu się okazało, że zaproponował nam posiłek u niego w domu w rodzinnym gronie. Długo się nie zastanawialiśmy i zgodziliśmy się na wizytę.

Po drodze zatrzymaliśmy się przy drodze, gdzie Gocha kupił arbuza. I to nie byle jakiego. Był to chyba największy arbuz jaki na oczy widziałem i najcięższy jaki trzymałem. Jak nic ważył z 20kg jak nie więcej. Do rekordzisty świata (118kg) jeszcze mu trochę brakowało, ale i tak, robił wrażenie.

Potem pojechaliśmy dalej, aż do rodzinnego domu Gochy. Ja wychowałem się na wsi i muszę przyznać, że dom Gochy przypominał mi domy z mojej wsi, tylko jakieś 10-15 lat wstecz. Wielu by mogło powiedzieć, że panuje tam bieda, ale jakoś nie odczuwaliśmy tego.  Osób było tam sporo, był brat i kuzyn, Gochy, jego mama żona i dzieci. Powiedzieli nam, że przygotowanie jedzenia trochę zajmie, więc jego najstarsza córka razem z babcią oprowadziły nas po domu i po ogrodzie. No wypisz, wymaluj, jak u mojej babci na wsi. Stary piec, taki jak kiedyś babcie miały w kuchni, gumolit na podłodze i inne rzeczy, które kiedyś u nas ludzie mieli (albo i jeszcze niektórzy mają) w domach na wsi.

Sad całkiem spory, a owoce pyszne. Mogliśmy się częstować jabłkami, figami i innymi owocami. Potem zasiedliśmy wszyscy do stołu do supry. Supra to takie gruzińskie spotkanie rodziny i przyjaciół. Masa jedzenia i wina. No i faktycznie, jedzenia były kilogramy. I cały czas go przybywało. Było proste, ale bardzo smaczne. Owoce, warzywa, domowy chleb, ciasto, miód, orzechy, mak i masa innych rzeczy. Gdy już myśleliśmy, że to koniec, jedzenia przyszło jeszcze więcej. Po chwili już pękałem, ale żeby nie urazić gospodarzy, jedliśmy. I piliśmy. Oj, domowe wino z dużą ilością procentów. Naprawdę mocny trunek, ale pyszny. Piliśmy ze szklanek. Wystarczyło upić parę łyków, a od razu szklanka napełniała się po brzegi. Nigdy nie mogła być pusta, takie prawo supry. No i tu ciekawe, bo Gocha, który jeszcze miał nas zawieźć do Tbilisi, też sobie nie żałował. Naliczyłem, że wychylił ze 3 szklanki, ale głowy bym nie dał czy nie więcej.

Rodzina Gochy

Było śmiesznie, mimo, że głównie Torsten rozmawiał po rosyjsku, a my tylko z najstarszą córką Gochy po angielsku. W pewnym momencie babcia powiedziała komuś coś na ucho i wszyscy patrzyli na mnie i się zaczęli śmiać. Nie do końca wiedziałem o co chodzi, ale szybko zostało to wyjaśnione – babcia najpierw zapytała skąd on jest. A zaraz potem, że wyglądam jak Gruzin haha 😂. W sumie coś by w tym było. Koszula, zarost, opalenizna 😀

Impreza ciągnęła się do późnego wieczora, w bardzo wesołym klimacie.

Śpioch

Po pożegnaniu się z rodziną Gochy, wsiedliśmy do samochodu. Gacha powiedział, że mamy jeszcze jedno miejsce na naszej trasie – Sighnaghi. Wiele tam nie zobaczyliśmy. Pamiętam tylko, że trasa była naprawdę ciężka. Zero oświetlenia, jazda pod górę, kręta droga. Ale dojechaliśmy. Gocha powiedział, że będzie tu czekał przez pół godziny. Mamy chwilę, żeby się rozejrzeć po mieście. A potem pojedziemy do hostelu.

Malunki na ścianach w mieście

Miasto pozwiedzaliśmy, ale latarni było mało, więc też niewiele było widać. Wróciliśmy trochę wcześniej, a tam – Gocha śpi w samochodzie. Próbowaliśmy go obudzić ze 3 razy, a chłop ani drgnie. Konsternacja, co tu zrobić. Próbujemy jeszcze raz i udaje się. Gocha przeprasza, prosi nas o wejście do samochodu i ruszamy w drogę do Tbilisi.

Szalona jazda

Ta podróż na długo została w naszej pamięci. Na początku wszystko było OK. Jedziemy sobie drogą, zero lamp, ciemno jak nie powiem, gdzie. Ale gnamy znowu z szaloną prędkością, czyli po gruzińsku.

Potem zaczęło się robić dziwnie. Najpierw Gocha zwalniał, a potem znowu gaz do dechy. I tak było parę razy. Czasami ktoś tam z tyłu zatrąbił, czasami nie. Potem było już coraz mniej ciekawie. W pewnym momencie była taka sytuacja, że Gocha zjechał na przeciwny pas i dosłownie w ostatniej chwili wrócił na swój. Uniknęliśmy zderzenia z ciężarówką, która jechała z naprzeciwka dosłownie o włos.

OK, coś jest jednak nie w porządku. Patrzę na Gochę i widzę, że zamykają mu się oczy. Chłop po prostu zasypiał za kierownicą 😨. Trochę nam wszystkim miny zrzedły i szybko zastanawiamy się co tu zrobić. Torsten powiedział, że może być ciężko, bo ponoć kierowcy nie lubią, jak się im mówi, jak powinni jeździć. Ula, lekko wpadająca w panikę pyta Gochy, czy nie jest zmęczony i nie chce się zatrzymać na chwilę? Ale ten zaprzeczył i mówi, że wszystko jest OK. Mimo to, oczy mu się dalej zamykały.

W końcu pytamy czy możemy się zatrzymać na siku. Gocha mówi, że za kilka kilometrów jest stacja benzynowa, tam są toalety. Jest nadzieja!

Zatrzymujemy się na stacji, kobiety idą do toalety, a my z Tornstenem dowiadujemy się, że Gocha był wczoraj na podobnej wycieczcie i długo nie pospał. No i spore ilości wina na suprze doprowadziły prawie do wypadku. Jednak nie należy jechać po alkoholu.

Gocha kupił w sklepie cole i papierosy i trochę się obudził. Wsiedliśmy do samochodu, osiągnęliśmy szybko prędkość 100km/h+ i gnaliśmy co sił do Tbilisi. Na całe szczęście wszystko dobrze się skończyło. Dojechaliśmy cali i zdrowi i teraz możemy śmiać się z całej historii. Ale wtedy do śmiechu nam nie było…

Powiązane wpisy

Widżety

Powrót do góry strony