Pamiętam, gdy z lotniska jechaliśmy do miasta – Batumi. Za oknami trochę inna roślinność niż u nas w Polsce. Inaczej zbudowane domy z tarasami, skryte w lesie przypominającym dżunglę. Nie wyglądały zbyt bogato. Niektóre wyglądały tak, jakby były zbite z rzeczy znalezionych gdzieś na wysypisku. Czy nam to przeszkadzało? Nie. Widzieliśmy, że Gruzja to nie jest bogaty kraj i nie spodziewaliśmy się wiele dostatku poza głównymi miastami.
Jedziemy marszrutką, takim niby busem/taksówką. Uwierzcie mi na słowo, że podróże nimi na długo zapadają w pamięć. Mimo, że minęły prawie 3 lata od naszego pobytu w Gruzji, doskonale je pamiętamy.
Pierwsze co rzuca się w oczy podczas takiego przejazdu, albo w uszy to głośno grające radio. Leci z niego Gruzińska muzyka. Przy pierwszym kursie zaczyna Wam działać na nerwy bardzo szybko. Po paru kursach można się przyzwyczaić. Ba! Nawet niektóre kawałki zaczynają wpadać w ucho, mimo, że nie rozumiemy nic ze słów piosenki.
Kierowca praktycznie zawsze jeździ z „zimnym łokciem”. Jak poznać kierowcę? Zawsze ma jedną rękę (tą którą wystawia za okno) bardziej opaloną od drugiej. Tak, to widać. Pada? Nie ma problemu. Kierowca trochę przymyka okno, wyciąga takie drewniane coś co nakłada na szybę, żeby nie wrzynała się w rękę i zimny łokieć dalej:)
O prędkości i nadmiernym używaniu sygnału dźwiękowego jeszcze powiem przy okazji:)
Gdy wysiedliśmy z marszrutki w Batumi, od razu rzucił się na nas tłum. Pierwszy poważny problem jaki mieliśmy to to, że nie mówimy po rosyjsku. Drugi jest taki, że mało który Gruzin mówi po angielsku. Naprawdę czuliśmy się wtedy osaczeni. Wychwytywaliśmy tylko pojedyncze słowa – taxi, hotel. Wzięliśmy pierwszą taksówkę, która zawiozła nas do hotelu oddalonego może o 5 minut piechotą od przystanku, na którym nas wysadzili. Za taksówkę zapłaciliśmy majątek, jak na taki krótki dystans i 2 minuty w samochodzie. Tak, byliśmy naiwnymi turystami, którzy dali się naciąć. Ale szybko nauczyliśmy się asertywności i tego, co tak naprawdę oznaczają tłumy przy przystankach marszrutek. O tym też będzie:)
Zwiedzanie miasta
Po zakwaterowaniu w hotelu, który zamówiliśmy online, wyszliśmy zwiedzać miasto. Architektura – nowoczesna. Upał – 100 stopni na plusie, lało się z nas niemiłosiernie. Ale Batumi to bardzo ciekawe miasto.
Następne dni spędziliśmy na zwiedzeniu miasta, oglądania tańczących fontann, nocnych spacerach i zajadaniu się lokalnymi przysmakami, takimi jak haczapuri adżarskie. Prosta bułka z wbitym jajkiem, bardzo smaczna i dobrze przyprawiona. Byliśmy wtedy bardzo głodni po całodziennym zmaganiu i myśleliśmy, że zaszalejemy i porcja nie będzie duża. Zamówiliśmy po jednym haczapuri na głowę. Bardzo się pomyliliśmy. Zapchało nas szybko i żadne z nas nie skończyło wtedy swojej porcji. Męczyliśmy długo, ale w końcu poddaliśmy się. Morał – jedno haczapuri na dwie osoby jest wystarczające.
Postanowiliśmy też parę razy skorzystać z plaży, która od samego centrum/hotelu jest położona niedaleko. Plaża jest co prawda kamienista, a na tych kamieniach można bez problemu gotować jajka i sparzyć sobie stopy, ale za to woda jest bardzo przyjemna.
Świetne było wtedy to, że na samym nadbrzeżu było bardzo dużo parków, drążków do ćwiczeń, placów zabaw itp. Nie przypominam sobie, żebyśmy takie rzeczy mieli nad naszym morzem, a szkoda:(
Wybraliśmy się też wtedy do lokalnego ogrodu botanicznego. Jest tam co zobaczyć i ciekawostka, byliśmy wtedy na „ukrytej” plaży:) Pusto, zero ludzi. Przy szukaniu marszrutki do ogrodu nauczyliśmy się też szybko przechodzić przez ulicę. Wyobraźcie sobie ruchliwą drogę, każda po mniej więcej 2-3 pasy w każdą stronę. Przejścia dla pieszych brak w zasięgu wzroku. Nasza marszrutka odjeżdża oczywiście po drugiej stronie ulicy. Tak stoimy i zastanawiamy się, jak tu się dostać na drugą stronę? Lokalni mieszkańcy patrzą na nas i trochę się z nas nabijają. Ktoś tam pyta czy nie chcemy taksówki, ale kulturalnie odmawiamy:) Po drugiej stronie ulicy jest kobieta z trójką dzieci. Patrzymy, a ona śmig przez ulicę i już jest w połowie drogi. Tylko czeka, aż będzie krótka przerwa pomiędzy samochodami i już przeszła na drugą stronę. My zrobiliśmy tak samo. Tak właśnie przechodzi się przez ulicę w Gruzji:) Trzeba być odważnym. Ale pamiętajmy, w Gruzji ten kto jest „większy” na drodze, ma pierwszeństwo. Jako że człowiek zwykle jest mniejszy od samochodu, trzeba bardzo uważać 😀
Ogród botaniczny
Ogród botaniczny – spory. Ale jest tam dużo cienia, które daje wytchnienie przed lejącym się z nieba żarem. Dużo zielonego, ogromnych drzew i ładnych kwiatów. Można tam bardzo przyjemnie spędzić czas.
Znaleźliśmy też cudowną plażę. Gdzieś w połowie ogrodu wyszliśmy na punkt widokowy, z którego rozciąga się widok na turkusową wodę. Widać kawałek plaży. Myśleliśmy – ale wspaniale byłoby sobie tam poleżeć… :)) I co? Trafiliśmy tam, ale prosto nie było
Jak się tam dostać? Po pierwsze trzeba dojść do samego końca ogrodu botanicznego. Jeśli popatrzycie sobie na zdjęcie z punktu widokowego, to od dołu jest trochę zielonego, potem owa plaża, zaraz nad nią sporo kamieni. Ogród botaniczny kończy się mniej więcej tam, gdzie kończą się kamienie. Trochę do przedreptania jest, ale warto:) Gdy w końcu dotarliśmy do końca ogrodu i przedzieraliśmy się przez trawę do plaży, spotkaliśmy babcię, która sprzedawała lokalne przysmaki. Warto spróbować, pychota! 🤤
Był też tam budynek, albo to co kiedyś było budynkiem, bo ostało się parę ścian. Tam przebraliśmy się w stroje kąpielowe. Potem po tych kamieniach (są naprawdę spore) trzeba iść do plaży. Są też tam tory, ale z nich nie dało się zejść na tą plażę. Kamieniami idziemy jakieś 15-20 minut i jesteśmy na miejscu. Nie ma tam nikogo. Prawie jak prywatna plaża!
Delfinarium
W Batumi byliśmy też w delfinarium. 90% widowni to same dzieciaki, prawdopodobnie mieszkańcy Gruzji. Usiedliśmy sobie prawie z samego przodu nie widząc co nas czeka. Pokaz? Bomba, delfiny robiły niesamowite rzeczy, pchały instruktorów na nosach, skakały do piłek i moczyły widownie. Wyszliśmy przemoczeni do suchej nitki, ale było naprawdę super😄