Kanion Rzeki Rybnej jest drugim co do wielkości kanionem na świecie. Ma 160 km długości, 27 km szerokości i 550 m głębokości. Jego imponujące rozmiary można podziwiać z rozmieszczonych nad nim punktów widokowych.
Kanion Rzeki Rybnej
Kolejnym miejscem na mapie naszej podróży jest Kanion Rzeki Rybnej. Przed zwiedzaniem zatrzymujemy się na pobliskim kempingu Hobas Fish River Campsite. Przy zameldowaniu płacimy od razu 170 NAD za wstęp do parku (80 NAD za osobę + samochód).
11 km od kempingu znajduje się miejsce, z którego rozciąga się bajeczna panorama wąwozu. Stamtąd, mając auto terenowe, można się stosunkowo prosto dostać na kolejne punkty widokowe.
Trzeba pamiętać, że wąwóz podziwiamy tylko z góry. W jednym miejscu wychodzi ścieżka prowadząca na jego dno, ale jednodniowe eskapady są zabronione. Możliwe są natomiast kilkudniowe wycieczki wgłąb kanionu, ale przeznaczone są dla doświadczonych turystów.
Punkty widokowe na kanion
Z głównego punktu widokowego jedziemy w prawo, w stronę Hikers Viewpoint. Droga jest dość trudna. Musimy uważać na sporej wielkości kamienie i dużą ilość dziur, ale powoli dojeżdżamy do małego parkingu. Podziwiamy wąwóz z nowej perspektywy. Tu też zaczyna się 80 km szlak wiodący przez dno kanionu.
Wsiadamy do samochodu i próbujemy naszych sił na Sunset viewpoint, który znajduje się po drugiej stronie od głównego punktu widokowego. Droga jest jeszcze trudniejsza – kamienista, wąska i wyboista. Dojeżdżamy do miejsca gdzie można zostawić samochód na poboczu i idziemy zwiedzać okolicę.
To miejsce wydaje się nam ciekawsze niż Hikers Viewpoint. Obserwujemy pustynną roślinność – kaktusy i czerwone agawy. Dostrzegamy też jaszczurkę wygrzewającą się na kamieniach. Spędzamy tu dłuższą chwilę po czym wracamy na główny punkt widokowy.
W tym miejscu zostajemy aż zachodu słońca. Jest tu dużo więcej ludzi, ale bez problemu każdy znajduje miejsce dla siebie 🙂
Grillowanie czas zacząć!
Wracamy na kemping, parkujemy samochód i rozkładamy namiot. Kiedy już wszystko jest ogarnięte zabieramy się do rozpalenia naszego pierwszego grilla. Problem w tym, że brak nam doświadczenia, a jesteśmy już głodni jak wilki.
Węgielki zaczynają się żarzyć, ale odkrywamy, że kiełbaski które planowaliśmy ugrilować zamarzły w lodówce na kość. Zanim się zrobią miną wieki… Patrzymy po innych stoiskach kempingowych, a tam ogień hula w najlepsze. Docierają do nas jakieś fajne zapachy, ślinka cieknie… Coraz bardziej sfrustrowani stwierdzamy, że w takim razie użyjemy do gotowania butli gazowej.
Zakręcamy palnik na dużej butli z gazem, odpalamy i jesteśmy dumni. W końcu coś zjemy! Mija kilka sekund i nagle cała butla staje w płomieniach ???! Ogień jest pokaźny i nie ma jak dosięgnąć kurka, żeby odciąć dopływ gazu. Butla stoi tuż obok samochodu i szybko zastanawiamy się co się stanie jak wybuchnie? Na szczęście w samochodzie jest gaśnica. Dość szybko udaje się nam ją odbezpieczyć i ugasić mini pożar. Co ciekawe nikt na kempingu nie zwraca uwagi na nasze paniczne manewry z gaśnicą 🙂 Może to i lepiej…
Zdemotywowani, zjadamy kanapki z zimnymi kiełbaskami, myjemy się i idziemy spać. Zastanawiamy się tylko, czy następnym razem pójdzie nam lepiej?
Wschód słońca nad kanionem
Rano wstajemy w nieco lepszym humorze. Noc w namiocie nie należała do najcieplejszych, nawet pomimo śpiworów. Trochę zmarzliśmy, ale jak wyjdzie słońce to znowu będzie ciepło.
Część osób zaczyna się już zbierać, mimo panujących ciemności. Czyżby jechali na wschód słońca? Stwierdzamy, że w takim razie my też pojedziemy. Szybko jemy śniadanie, pakujemy się i ruszamy w drogę.
Wbrew naszym przewidywaniom, na punkcie widokowym nie ma tłumów. Wschód słońca nie jest spektakularny, ale kanion jest w miarę równomiernie oświetlony i nie trzeba kombinować przy zrobieniu zdjęcia. Spędzamy tu dłuższą chwilę po czym wracamy na kamping spakować się porządnie przed dalszą drogą.
Rzeka Oranje i diamenty
Po zwiedzeniu kanionu chcemy przedostać się na wybrzeże, do Luderitz. Plan jest taki, żeby przejechać drogą obok rzeki Oranje. Jest to dłuższa trasa, ale ma tam być ponoć SPEKTAKULARNY widok. A takich widoków to nie możemy odpuszczać! Trasa jest szutrowa, ale niezbyt trudna. W niektórych miejscach nieoczekiwanie pojawia się zakręt albo jakaś spora dolinka i trzeba hamować. Jest trochę remontów, ale wszyscy machają i pokazują którędy mamy jechać. W pewnym momencie przejeżdżamy też przez punkt kontrolny. Uprzejmy Pan pyta dokąd jedziemy, spisuje dane naszego pojazdu i życzy nam miłego dnia.
Gdy już dojeżdżamy do rzeki, zaczynamy się zastanawiać gdzie ten spektakularny widok? Pojawia się tu trochę zieleni wokół, ale w sumie żałujemy że wybraliśmy ten wariant trasy. Ciężko to nazwać spektakularnym widokiem.
Oddalając się od terenu rzeki ponownie dojeżdżamy do punktu kontrolnego. Wynika to z tego, że w tej okolicy znajdują się aktywne kopalnie diamentów. Namibia bardzo dba o to, żeby nie wywozić żadnych drogocennych kamieni.
Tym razem kontrola jest dużo dokładniejsza, a Pan już nie jest tak uprzejmy jak ten poprzedni. Najpierw pada bardzo dużo pytań. Marka samochodu, rok produkcji, kolor. Imię i nazwisko. Skąd i dokąd jedziemy. Po wypełnieniu formularza z danymi słyszymy, że strażnik musi przeszukać samochód i nasze rzeczy. Sprawdza dość dokładnie wszystkie schowki, nasze portfele, i plecaki podręczne. Potem mówi, że musi przeszukać cały tył samochodu. Myślimy już, że to będzie trwało cały dzień, ale za nami podjeżdżają nagle 3 samochody. Strażnik stwierdza, że nic nie mamy i przepuszcza nas dalej. Zdecydowanie nieprzyjemny moment podróży…
Dzikie konie
Jedziemy przez Aus i postanawiamy zatrzymać się i zobaczyć żyjące na pustyni dzikie konie. Trzeba odbić trochę z głównej drogi i przejechać dość wyboistą trasą do miejsca, z którego można je pooglądać.
Podobno obecnie znajduje się tu około 100 dzikich koni. Nie do końca wiadomo skąd się wzięły i jest na ten temat kilka teorii. Możliwe, że są potomkami koni, które należały do niemieckiej kawalerii. Według innej wersji konie te uciekły kiedyś ze stada należącego do Barona Hansa-Hienricha von Wolf. Jest też teoria, że wydostały się z okrętu, który rozbił się na wybrzeżu szkieletów.
W tym miejscu spędzamy około pół godziny. Najpierw patrzymy na oddalające się małe stado wierzchowców i na jakiś czas zostajemy sami. Zastanawiamy się czy wracać już do samochodu, ale do wodopoju zbliża się kolejna gromadka, która spędza tu chwilę czasu, po czym znika tak jak poprzednia.
Wsiadamy do samochodu i ruszamy dalej.