Windhoek jest stolicą Namibii i największym miastem kraju. Można tu spędzić trochę czasu zwiedzając miasto, jednak my po bardzo krótkiej wizycie wybraliśmy się na południe, gdzie chcieliśmy zobaczyć las drzew kołczanowych (Quiver Tree Forest). Drzewa te należą do gatunku aloesu, który rośnie w Namibii i RPA. Wyglądają bardzo ciekawie, zwłaszcza w nocy, na tle rozgwieżdżonego nieba.
Perypetie na lotnisku
Do Namibii lecimy liniami Lot i Condor. Wylot z Warszawy, przez Frankfurt do Windhoek. Pierwszy stres związany z wylotem dopada nas na lotnisku. Podchodzimy do stanowiska odprawy i słyszymy, że nie ma nas na liście pasażerów!
Po chwili szukania udaje się na szczęście odnaleźć jakiś dodatkowy kod rezerwacji i okazuje się, że system Condora źle przetłumaczył nasze nazwisko. W formularzu podaliśmy Żwak zamiast „Zwak” i nasze nazwisko zostało zmienione na Wak 😀 Po małym zamieszaniu i wyjaśnieniach dostajemy nasze karty pokładowe. Zostajemy również skierowani do okienka kasowego gdzie mamy poprosić o zmianę danych w systemie. Czas zaczyna naglić, kolejka nie posuwa się naprzód, ale stoimy i czekamy.
Przy okienku pani stwierdza, ze wszystko jest w porządku tylko, żeby potwierdzić to dalej, już we Frankfurcie. Tak na wszelki wypadek, żeby potem nie było problemów z powrotem.
Biegniemy przez bramki i kontrolę, po czym okazuje się że nasz samolot jest opóźniony. Nie wiadomo jak długo. Ponownie zaczynamy się stresować. Ostatecznie lot opóźnia się o godzinę, co daje nam jakieś 25 minut na przesiadkę. Ale z nami nie jest jeszcze najgorzej. Niektórzy pasażerowie nie zdążą już na swoją przesiadkę. Ot takie pocieszenie ze strony stewardesy w samolocie 🙂
Lądujemy we Frankfurcie, dostajemy się do busa jeżdżącego miedzy terminalami, biegniemy jak szaleni do kolejnej kontroli paszportów. Do bramek dobiegamy tuż przed ich zamknięciem.
Lot do Namibii
Wsiadamy do autobusu transportującego pasażerów do samolotu i snujemy czarne scenariusze dotyczące naszych bagaży. W końcu nie ma szans, żeby odleciały razem z nami! Stoimy tak dobre 15 min i nic się nie dzieje. W końcu ruszamy do samolotu.
W samolocie okazuje się, że większość lotów, które maja się odbyć, jest opóźnionych. A że nasz lot, jak to stwierdza kapitan, nie ma wysokiego priorytetu, więc trochę poczekamy. I tak mija 1,5 h. A my się cieszymy bo teraz wierzymy, że nasze bagaże polecą razem z nami 🙂
Sam lot jest przyjemny. Na pokładzie jest mało ludzi, więc można się rozłożyć na kilku siedzeniach jednocześnie. Udaje się nam nawet przespać większość lotu, co często się nie zdarza!
Pierwsze wrażenia z Windhoek
W Windhoek lądujemy wcześnie rano. Okazuje się, że jest tu całkiem chłodno. Widzimy obsługę lotniska noszącą kurtki i czapki! Sami też zarzucamy na siebie jakieś cieplejsze ubranie. W terminalu czekamy dość długo na przejście kontroli i sprawdzenie wiz, ale wszystko odbywa się bezproblemowo. ?
Na zewnątrz lotniska czeka na nas Erastus. Ma nam pokazać samochód, zabrać na zakupy, a potem zawieźć do hotelu. Pierwsze pytanie jakie nam zadaje to czym jeździmy u nas w domu. Gdy odpowiadamy że Suzuki Swift, to jest trochę zdziwiony i od razu pyta czy mamy jakieś doświadczenie z samochodami 4×4. My oczywiście żadnego nie mamy, więc mówimy jak jest. Jego mina ? – bezcenna 😀
Więcej informacji na temat wynajęcia i poruszania się samochodem terenowym umieściliśmy w poprzednim poście.
Podróż zaczynamy od zakupów w SPARze. Erastus dogaduje się z parkinowym, żeby popilnował nam samochodu. Koszt takiej usługi to zwyczajowo 10 NAD, czyli niecałe 1 euro.
Sklep okazuje się być bardzo dobrze zaopatrzony. Robimy zakupy jedzeniowe, kupujemy też kartę SIM do telefonu. Przy kasie dwóch młodzików pakuje za nas zakupy, a trzeci zagarnia nasz wózek i chce z nim wyjechać już na zewnątrz. Pewnie to normalne, ale nam wydaje się to trochę dziwne, że nasze zakupy jadą sobie gdzieś przed nami. Dlatego w momencie kiedy idziemy kupić kartę SIM, przejmujemy wózek z zakupami i dziękujemy za pomoc.
Po zakupach przyjeżdżamy do Arebbush Travel Lodge niedaleko centrum Windhoek. Przechodzimy krótki kurs obsługi samochodu, po czym Erastus zostawia nas samych sobie.
Popołudnie w Windhoek
Po zwiedzeniu wszystkich zakamarków naszego obiektu noclegowego ucinamy sobie krótką drzemkę. Kiedy wstajemy postanawiamy pojechać do miasta. Chcemy trochę poćwiczyć jazdę samochodem, a przy okazji może zobaczymy kawałek Windhoek.
Podjeżdżamy w okolicę kościoła Christuskirche. Parkujemy tam gdzie są widoczne miejsca do parkowania, ale od razu ktoś podbiega i mówi, żeby zaparkować pod samym kościołem, bo tam jest bezpieczniej. Po przeparkowaniu samochodu ten sam mężczyzna podchodzi do nas, wręcza nam swoją wizytówkę i mówi, że gdyby coś, to dzwonić. Nie za bardzo wiemy o co chodzi, ale bierzemy wizytówkę i idziemy na spacer po okolicy.
Sam Christurkirche jest całkiem ładny. Do środka niestety nie udaje nam się wejść, bo jest zamknięty. Tuż obok znajduje się park Parliament Gardens i
Idenependece Memorial Museum . Tu również nie udaje nam się wejść bo oba obiekty są zamknięte. Uroki niedzielnego popołudnia 🙂
Idziemy kawałek dalej. Ruch w mieście jest niewielki, ulice są praktycznie puste. Mijamy jakieś parki gdzie siedzą mieszkańcy. Po krótkim spacerze zaczynamy wracać do samochodu.
Naciągacze
Kiedy jesteśmy już w pobliżu kościoła zauważamy, że macha do nas jakiś mężczyzna. Domyślamy się, że będzie chciał pieniędzy. Podchodzi do nas i zaczyna rozmowę. Mówi, że jest schizofrenikiem i je z koszy na śmieci. Twierdzi, że jest jakaś fundacja, która za 200 NAD zapewni mu posiłek i pokaże jak robić w drewnie czy coś takiego.
Zastanawiamy się jak grzecznie odmówić, kiedy nagle podchodzą do nas dwaj biali mężczyźni i pytają czy mówimy po angielsku. Są ubrani po cywilnemu, ale pokazują nam odznaki przy paskach. Czyli policja. Rozmawiają z gościem w języku afrikaans i chyba każą mu spadać. A nam mówią, żeby bardzo uważać na takich ludzi, bo mogą być z nimi problemy. Radę przyjmujemy do serca i wykorzystujemy już chwilę później, kiedy biegnie za nami jakiś młodzik i woła, żeby mu dać pieniądze. Przynajmniej 50 NAD! Jeszcze wymagania będzie stawiał? Kulturalnie odmawiamy i odchodzimy, a on na szczęście nie nagabuje nas więcej.
Podróż na południe
Kolejnego dnia rano zaczynamy jechać na południe. Chwilę po wyjeździe z miasta droga staje się prosta jak w pysk strzelił. Praktycznie nie ma zakrętów. Jedzie się naprawdę dziwnie, przydałby się jakiś autopilot. No i trzeba się pilnować, żeby nie zasnąć.
Krajobraz jest monotonny. Po obu stronach otacza nas namibijski busz. Praktycznie cały czas płasko, a na wyschniętej ziemi rosną niskie krzewy. Ruch jest niewielki i przez większość czasu jedziemy w zasadzie sami.
Co jakiś czas przy drodze mijamy małe parkingi. Zwykle jest tam drzewo, które daje trochę cienia, stolik, ławka i kosze na śmieci. Podczas żmudnej podróży można się zatrzymać w takim miejscu i zrobić sobie przerwę.
Podczas jazdy samochodem słuchamy też radia. Część ze stacji jest w lokalnych dialektach i niewiele rozumiemy, ale są też anglojęzyczne stacje. Trafiamy też na stację gdzie pierwszy raz słyszymy język mlasków. Brzmi to tak jakby ktoś cały czas mlaskał przy mówieniu 🙂
Tkacze
Podczas trasy widzimy co jakiś czas gniazda tkaczy. Są to ptaki wielkości wróbli, które budują charakterystyczne gniazda na drzewach. Czasami tworzą tzw. osiedla, czyli wiele małych gniazd, połączonych w jedno olbrzymie. Podobno zdarza się, że pod ciężarem takiego gniazda może się złamać drzewo!
Ciekawostką jest też to, że cześć z gniazd w ogóle nie jest zamieszkana. Tkacze budują takie atrapy, żeby w razie potrzeby zmylić polującego na nie drapieżnika.
Las drzew kołczanowych
Po kilku godzinach dojeżdżamy do naszego noclegu – Quiver Tree Forest Rest Camp. Zaczynamy od uiszczenia opłat za wstęp na teren z drzewami – 170 NAD za dzienne wejście, 200 NAD za nocne (za osobę). Dodatkowo można zamówić kolację – 270 NAD za osobę. Posiłek można również przygotować samodzielnie, gdyż obok domków znajdują się wyznaczone miejsca na grilla.
Po rozpakowaniu bagaży idziemy na spacer, żeby zobaczyć drzewa kołczanowe. Buszmeni wykorzystują gałęzie drzew do produkcji kołczanów, a pnie martwych drzew do przechowywania wody i żywności.
Oprócz podziwiania tych ciekawych drzew napotykamy sporo zwierzaków. Chodząc po skalnym terenie napotykamy na małe łasice, wiewiórki ziemne i góralki (tzw. „kuzyni słonia”). Na drzewach widzimy natomiast gniazda wikłaczy. W czasie gdy jesteśmy zajęci fotografowaniem krajobrazu ktoś do nas woła żebyśmy uważali i pokazuje coś za nami. Odwracamy się i widzimy pumbę 😉 Guziec okazuje się być bardzo spokojny, ignoruje ludzi i szuka pożywienia. Za to coraz więcej turystów gromadzi się obserwując jego zachowanie. Drzewa kołczanowe schodzą na dalszy plan.
Karmienie gepardów
Codziennie o godzinie 17 odbywa się tu karmienie gepardów. Ustawiamy się w umówionym przez właściciela miejscu i czekamy. Po chwili pojawiają się dwa koty czekające na swój przydział mięsa.
Jak tylko gospodarz przynosi 2 wiadra mięsa, koty od razu rzucają się na jedzenie. W tym czasie właściciel opowiada nam trochę o ich zwyczajach.
Gepardy nie chowają nigdy pazurów, co zwiększa ich przyczepność podczas rozwijania dużych prędkości. Jedzą na ziemi i nigdy nie wciągają zdobyczy na drzewa. W czasie jedzenie nie używają do łap. Mają niezbyt mocne mięśnie szczęki w porównaniu do innych kotów, więc jest większa szansa na mniejsze szkody, jeśli już kot ugryzie. Raczej jedzą tylko świeże mięso, padliny nie tykają. Lubią polować dla sportu i potrafią mocno limitować liczebność stad należących do farmerów.
Podobno kiedyś 2 osobniki jednej nocy zabiły komuś 134 owce. Dlatego też nie są zbyt lubiane przez lokalną ludność i były często zabijane, przez co na terenie Namibii nie zostało ich dużo. Obecnie można je spotkać głównie w niewoli lub ewentualnie, jeśli będziemy mieć szczęście, w parkach narodowych.
Po karmieniu koty znikają gdzieś na rozległym terenie, który mają do dyspozycji, a na scenę wkracza kruk. Najpierw dziobie jednego z widzów siedzących na ławce, potem jeździ na psie. Od razu widać kto tu rządzi 🙂
My zaraz po karmieniu wracamy na teren lasu drzew kołczanowych, gdzie czekamy na zachód słońca.
Na zakończenie dnia idziemy na kolację. Jedzenie jest naprawdę bardzo dobre. Dziczyzna ze skocznika antylopiego (springbooka) jest wyśmienita. Do tego lampka wina i ciasteczko na deser i nic więcej do szczęścia nie potrzeba ?
Astrofofografia
Po kolacji zabieramy czołówki i idziemy na teren lasu. Świecąc sobie pod nogi dostrzegamy jakiegoś pająka. Przyglądamy się dokładniej i zauważamy, że to nie pająk, tylko mały skorpion. I jakoś tak, od razu, zaczynamy bardziej patrzeć pod nogi 🙂
Kolejne 3 godziny spędzamy na fotografii. Niebo w tym miejscu jest niesamowite. Gwiazdy świecą jasno, drogę mleczną widać gołym okiem. Trochę przeszkadza łuna powstała od świateł miasta w oddali, ale i tak jest niesamowicie.
Drugi raz wstajemy nad ranem i ruszamy z powrotem do lasu drzew kokerboom na drugą cześć nocnej fotografii. Ponownie spędzamy tu dość dużo czasu.
Przy nocnej fotografii w tym miejscu dobrze jest chociaż trochę poznać teren przy świetle dziennym. Warto wcześniej poszukać kompozycji, albo chociaż zorientować się, którędy trafić do wyjścia. Gdy jest ciemno, może to wcale nie być takie oczywiste. Zwłaszcza, że teren jest ogrodzony, a bramek wejściowych jest niewiele.
Oprócz porządnego statywu przyda się również aplikacja na telefon do sprawdzania gdzie będzie droga mleczna o danej godzinie. Pozwala to lepiej zaplanować zdjęcia. My w tym celu używamy bardzo fajnej aplikacji PhotoPills.
Latarka jest obowiązkowa. Trzeba tylko pamiętać, żeby nią nie świecić, kiedy ktoś inny robi zdjęcia w pobliżu, bo zepsuje mu się wtedy fotkę. Można jej też użyć, żeby przez sekundę lub dwie podświetlić trochę drzewo, albo żeby złapać na nim ostrość 🙂
Plac Zabaw Olbrzymów
Po śniadaniu i wymeldowaniu się jedziemy do jeszcze jednej pobliskiej atrakcji – Placu Zabaw Olbrzymów. Jest to rozległy obszar, gdzie można podziwiać formacje skalne wyglądające jak ogromne, rozrzucone klocki. Znajdziemy tu też pojedyncze drzewa kołczanowe. Opłata za wstęp jest zawarta w bilecie wstępu na teren lasu drzew kokerboom.