Kolejny dzień na Langkawi! Tradycyjnie zaczynamy od poszukiwania śniadania. Knajpek masa, ale tym razem decydujemy się na coś całkiem innego. Przy drodze stoi samochód, który został zamieniony w kuchnię. Wczoraj nie widzieliśmy, żeby stał tam taki pojazd, więc najwidoczniej przyjeżdżają tutaj co rano, rozstawiają się i serwują śniadania. Jemy szybko proste, ale dobre śniadanie i pijemy milo z lodem. Całość to niecałe 8RM od osoby. Dobre i tanie, jak większość jedzenia w Malezji. Po śniadaniu udajemy się pod hotel. W ciągu paru minut podjeżdża kierowca z zamówionej dzień wcześniej wycieczki. W środku znajduje się już trójka innych pasażerów. Kierowca oznajmia nam, że musimy podjechać po jeszcze jedną parę, która znajduje się w hotelu po przeciwnej stronie wyspy.
Przejeżdżamy całą wyspę i wjeżdżamy na podjazd luksusowego hotelu. Pod samym hotelem czekamy jakieś 20 minut. Widać, że kierowca się już niecierpliwi i nerwowo spogląda na zegarek. 2 razy wchodzi do hotelu i pyta o parę, na którą czekamy. W końcu parka zjawia się. Po przeprosinach za spóźnienie i usadowieniu się w samochodzie ruszamy z powrotem na przeciwną stronę wyspy. Kierowca wie, że jest spóźniony i gna samochodem tak szybko jak tylko się da. Wyprzedzanie na trzeciego się mu zdarza parę razy, ale do kierowców z Gruzji mu jeszcze daleko:) Niemniej docieramy w ostatniej chwili na miejsce spotkania, gdzie czeka już główny przewodnik wycieczki. Widać, że nie jest zadowolony z naszego opóźnienia, tak samo jak wiele innych osób, które również zapisały się na tą wycieczkę.
Piracki port na Langkawi
Generalnie znajdujemy się w porcie przy rzece. Czekamy na pomoście chwilkę, aż w końcu przewodnik każe się zebrać w grupę i robi nam odprawę. Opowiada w skrócie jak będzie wyglądał nasz dzień, co zobaczymy itp. Daje także kilka cennych rad:
Nie wystawiać rąk na zewnątrz łodzi, bo można stracić palce przy zderzeniu z inną łódką. Nie pakować jedzenia razem z paszportem, bo jak trafimy na małpią mafię to możemy stracić wszystko.
Zaciekawiło nas to ostatnie, gdyż nie wiedzieliśmy do końca o co chodzi z tą małpią mafią. Pierwsza myśl to to, że na rzecze pływają jacyś piraci, którzy okradają turystów. W sumie wygląd portu oraz rzeki trochę na to wskazywał. Jakbyśmy znaleźli się w osadzie piratów sprzed epoki. Tacy Piraci z Karaibów:)
Jaskinie na Langkawi
Chwilę potem dzielimy się na grupy i wsiadamy do 3 łodzi po około 12 osób każda. Po niespełna kliku minutach dopływamy do pierwszego punktu naszej wycieczki. Jest to jaskinia z nietoperzami.
Nie róbcie zdjęcia z flashem i nie dotykajcie skał. Lot of bat shit.
To pierwsze słowa, które mówi zanim wejdziemy do jaskiń. Zaraz potem wyciąga latarkę i świeci w pewne miejsce. Duży pająk. Świeci w następne – ul z małymi osami, które jeśli się rozeźlą wchodzą do uszu i nosa. Rozdaje kilka latarek i wchodzimy do jaskini trzymając ręce przy sobie i uważając, zwłaszcza na pająki i bat shit?
W środku faktycznie jest sporo nietoperzy. Wiszą one jednak spokojnie na suficie, nie wadząc nikomu. W samej jaskini przewodnik pokazuje nam stalaktyty, stalagmity i inne formacje skalne. Ciekawostką były zwisające z sufitu liany. Mieliśmy zgadnąć jak wysoko nad nami rośnie drzewo, z którego owa liana wystaje. Po kilku nieudanych próbach, przewodnik mówi nam, że akurat ta przebiła się przez skałę około 25 metrów. Z sufitu do wody ma około 5m. Tak więc sięga ona na 30m wgłąb od drzewa. Wszystko po to, by dostać się do wody. Jeśli chodzi o samą wodę w jaskini jest jej dużo. W zależności od pory roku jest jej mniej lub więcej co widać na ścianach jaskini. W porze deszczowej duża część jaskiń jest niedostępna.
Przechodzimy jaskinie by wyjść z drugiej strony na pomoście. Tam przewodnik opowiada nam co nieco o samym Langkawi i mangrowiach (lasach namorzynowych).
Duża część Langkawi jest porośnięta mangrowcami. W sumie jest to ponad 100km kwadratowych. Dawniej było ich znacznie więcej, ale ludzie wpadli na głupi pomysł, żeby je wycinać. Jednak podczas tsunami w 2004 roku, to właśnie dzięki lasom namorzynowym udało się uniknąć w dużym stopniu wielu zniszczeniom. Tak więc od tego momentu już nie wycinamy lasów. Wręcz przeciwnie – nawet je sadzimy. Dodatkowo warto dodać, że mangrowia bardzo zasalają wodę. Przez to niewiele organizmów jest w stanie przeżyć w takich warunkach.
Zaraz potem idziemy mostkiem dalej i zatrzymujemy się przy blind eye tree. Przewodnik zrywa jeden z liści i nacina go lekko. Pokazuje wypływające z niego białe mleczko.
To drzewo nazywa się blind eye. Widzicie ten sok? Gdyby dostał się do oka oślepi nas na klika minut. Jeśli większa ilość dostała by się do oka, możemy na stałe stracić wzrok. Bardzo niebezpieczna substancja. Ma jeszcze jedną właściwość. Gdyby zjeść taki listek po około 10 sekundach można zrzucać spodnie, bo nasz żołądek wywróci się do góry nogami i dobrze jest nie zapaskudzić sobie wtedy spodnie. Dodatkowo 2 dniowy pobyt w szpitalu gratis.
Udając się dalej widzimy jeszcze kilka małpek łażących po gałęziach i po barierce na mostku. Przewodnik pokazuje nam jeszcze inne ciekawe rzeczy jak drzewo z którego można czerpać wodę, dziury w ziemi z których czasami wypływają duże ilości wody. Ludzie budują swoje domy powyżej takich miejsc, tak żeby ich nie zalewało potem. Pokazuje także szlaki termitów wydrążone w skałach i zalane części jaskiń.
Ukryte jezioro i cuda Langkawi
Gdy doszliśmy do tej zalanej części musieliśmy wrócić z powrotem tą samą trasą do naszej łódki. Generalnie łódka płynęła dosyć wolno, ale gdy wypłynęliśmy na szerszą część rzeki nabrała prędkości! Sunęliśmy po wodzie około 70-80km/h 😀 Czuć było prędkość i wiatr we włosach, piękne uczucie! Po chwili zatrzymujemy się przy ujściu rzeki do oceanu.
Stąd jest tylko 20 minut motorówką do Tajlandii! Kto ma paszport?
Śmieje się przewodnik. Wcześniej faktycznie, widzieliśmy w biurze podróży wycieczki do Tajlandii, ale nie spodziewaliśmy się, że jest ona aż tak blisko. Zaraz potem dopływamy do urokliwego małego pomostu na wodzie. Przewodnik tłumaczy, że tutaj zostały odkryte jedne z pierwszych skamielin z czasów prehistorycznych. Pokazuje nam różne rzeczy odbite w skałach przy pomoście. Pomost jest raczej krótki, ale jest położony w takiej lokacji, że chciałoby się tam zostać dłużej. Super miejsce do robienia ładnych, widokowych zdjęć. Jedyny minus to nadciągające w tle ciężkie, deszczowe chmury. Przechodzimy cały pomost. Na końcu znów wsiadamy do łodzi i płyniemy z zawrotną prędkością do następnego miejsca – ukrytego jeziora.
Zatrzymujemy się przy innym pomoście, który wiedzie do schodów. Schodami wchodzi się wysoko w górę, tylko po to, żeby zejść w dół do ukrytego jeziora. Turkusowa woda w otoczeniu skał naprawdę robi wrażenie. Jezioro jest połączone z oceanem więc woda wbrew pozorom nie jest słodka.
Gdy wracamy zauważam, że przewodnik podnosi wyrzuconą przez kogoś puszkę coli. Rzucam komentarzem na temat takich idiotów, którzy zamiast schować puszkę do plecaka wolą wyrzucić ją do wody. Przewodnik na to:
Wiem o czym mówisz. Niestety zdarza się tu wiele takich sytuacji. Teraz już mniej, ale wcześniej było to nagminne. Jest to dla nas ogromny problem, gdyż samo Langkawi znajduje się na światowej liście UNESCO. Długo walczyliśmy, żeby dostać taki status, ale w końcu po latach się to udało. Przyczyniło się to w znacznym stopniu do rozwoju samego Langkawi, jak i turystyki. UNESCO daje duże pieniądze, bez których ciężko byłoby o dalszy rozwój.
Jakiś czas temu mieliśmy niezapowiedzianą kontrolę. Po tej kontroli dostaliśmy ostrzeżenie i wiele uwag dotyczących czystości wyspy. Głównie chodziło właśnie o śmieci. Wiesz, to jest trochę jak z meczem piłkarskim. Najpierw dostajesz żółtą kartkę. Gdy dostajesz drugą, wypadasz z gry. Z UNESCO jest tak samo. Jeśli dostalibyśmy drugie ostrzeżenie, stracilibyśmy dotacje na 20 – 25 lat…
To by tłumaczyło dlaczego na wyspie bardzo często widzieliśmy znaki, mówiące o tym, aby nie wyrzucać śmieci i zachować czystość. Wsiadamy znowu do łodzi i płyniemy na obiad do restauracji na wodzie.
Restauracja na oceanie
W międzyczasie chmury deszczowe znajdowały się coraz bliżej i już wiedzieliśmy, że nie da się ich uniknąć. Dosłownie widać było ściany deszczu lejące się z nieba. Widać było także zmagania sternika motorówki, który starał się manewrować łodzią tak, aby uniknąć ulewy. Kluczył i omijał chmury, czasami się to udawało, ale w końcu dopadła nas ulewa. Jednak stało się to dosłownie na minutę przed dopłynięciem do restauracji więc w zasadzie nie zmokliśmy aż tak bardzo.
Sama restauracja to w zasadzie jakby dom na palach przy brzegu jednej z wysp. Podczas gdy my jedliśmy obiad na zewnątrz szalała ulewa. Trwało to może z jakieś 30-45 minut, po czym ustało i zaczęło wychodzić słońce. Akurat w międzyczasie zdążyliśmy zjeść, więc wszystko zgrało się idealnie. Lunch był wliczony w cenę wycieczki. Jedzenie proste, ale dobrze przyrządzone – rosół, kurczak z ryżem, owoce oraz soki. Gdy wyszło słońce, zauważyliśmy, że mokre po deszczu deski intensywnie parują. Dosłownie po kilku chwilach wszystko było jak wcześniej. Pokład suchy, mogliśmy się udać w dalszą podróż.
Jednak przewodnik miał dla nas zaplanowany jeszcze pokaz karmienia „rybek”. Rybek – bo niektóre okazy miały nawet około 2m długości Były tam płaszczki, rekiny, tuńczyki i inne rybki. Ryby były zamknięte w osobnych klatkach. Wyglądało to tak, że chodziło się od jednej do drugiej po pomostach, a jeden z ludzi, który pracuje w restauracji wabił je jedzeniem. Niektóre ryby (w tym rekina!) głaskał jakby były kotami. Okazało się, że tuńczyk może być bardziej niebezpieczny niż rekin. Gdy karmił rekina, ten spokojnie podpływał, łapał kawałek i odpływał. Natomiast gdy wrzucił pokarm do dołu z tuńczykami, woda od razu zakotłowała się i było widać, jak ryby walczą o pokarm.
Uwierzcie mi, nie chcielibyście się z nimi znaleźć w jednym basenie.
Wyciągnął w pewnym momencie także skrzypłocza z wody. Skrzypłocz to śmieszne małe stworzonko z dużym kolcem ogonowym. Co ciekawe, krew skrzypłocza jest niebieska, a nie czerwona i w dodatku bardzo droga. Za litr krwi skrzypłocza można dostać nawet 15000$!
Langkawi i karmienie orłów
Po karmieniu rybek wsiadamy do łodzi i płyniemy oglądać kolejną atrakcję Langkawi – pokaz karmienia orłów. Orzeł to generalnie symbol Langkawi, z czego bardzo dumni są mieszkańcy wyspy. Wypływamy na bardziej otwarty teren. Przewodnik pokazuje nam na drzewach siedzące orły. Część łodzi najpierw robi dużo hałasu silnikiem, dając znać orłom, że to pora karmienia. Potem wszystkie łodzie zbierają się w jedną ciasną grupkę i przewodnicy rzucają do wody pokarm.
Może zastanawialiście się, dlaczego wszystkie nasze motorówki mają dach pokryty niebieskim materiałem? Jest to znak rozpoznawczy dla orłów, gdyż wiedzą one wtedy, że będą karmione. Gdyby łódki miały biały lub czarny dach, orły od razu by uciekły.
Drugą sprawą jest to, że nigdy nie można przewidzieć ile orłów będzie czekało na godzinę karmienia. Spójrzcie, teraz jest ich tylko kilka. Widocznie wcześniej już tu ktoś był i je karmił, albo same znalazły sobie pokarm. Ale są takie dni, gdy nawet nam brakuje jedzenia, gdyż orłów przylatują wtedy dziesiątki.
Faktycznie, orłów nie widać dużo, ale i tak wyglądają majestatycznie. Cały pokaz trwa tylko kilka minut, ale jest bardzo ciekawy.
Zaraz po nim przewodnik mówi nam o kolejnym punkcie wyprawy.
Teraz podpłyniemy w okolice jednego z najdroższych hoteli na Langkawi – Four Seasons. Możemy zatrzymać się tam na chwilę na plaży i wejść do wody, ale tylko pod warunkiem, że flaga na brzegu będzie koloru zielonego.
Z oddali widać bardzo ładną plażę, ale niestety, flaga ma kolor czerwony.
Jak widzicie flaga ma kolor czerwony, co oznacza, że nie możemy wejść do wody. Mimo, że woda może wyglądać na spokojną, flaga sygnalizuje duże ilości parzydełkowców pływających przy brzegu. Niestety, zdarza się to dosyć często:/ Nie będziemy się tam zatrzymywać, ale będziemy musieli przepłynąć obok małpiej mafii. Trzymajcie rzeczy ciasno przy sobie!
Tym ostatnim zagadkowym zdaniem rozpoczynamy dalszą część podróży przez mangrowia Langkawi.
Małpia mafia i krokodyle
Bardzo szybko okazało się czym tak naprawdę jest małpia mafia. Płynąc wąską rzeczką widzimy siedzące na brzegu małpy, które już nas zauważyły i rozpoczęło się poruszenie w dosyć sporej grupie zwierzaków. Sternik wyciąga z kieszeni fistaszki i rzuca nimi w stronę brzegu. Małpy są coraz bardziej zainteresowane naszą łódką. Gdy podpływamy bliżej zaczynają robić abordaż i wskakiwać do naszej łódki!
Tylko proszę bez paniki! Siedźcie wszyscy jak siedzicie. Jeśli zaczniecie uciekać i przejdziecie na jedną stronę wtedy się wywrócimy i wszyscy będą mokrzy!
Krzyczy sternik. Małpy o dziwo, w ogóle się nas nie boją. Widać, że okradają turystów z fistaszków nie pierwszy, i na pewno nie ostatni raz. Sternik rozdziela pomiędzy nami fistaszki i sami możemy karmić małpki. Jedna z najśmieszniejszych części dzisiejszej wyprawy:) Małpy są bardzo sprawne. Gdy zaczynamy odpływać szybko wyskakują za burtę wprost do wody i płyną do brzegu. Niektóre wchodzą na dach i niczym w filmach akcji przeskakują z jednej płynącej motorówki na drugą, tylko po to, żeby zaraz wskoczyć na brzeg lub do wody.
Niedaleko małpiej mafii znajduje się jaskinia krokodyla, pod którą przepływamy łódką. Jest ona bardzo wąska, a ruch z dwóch stron spory. Wymaga ona wręcz idealnego wyczucia sterników motorówek, tak, żeby przepłynąć pod nią bezpiecznie. Wszyscy wypatrują za burtą krokodyla. Przewodnik jednak szybko nas uspokaja:
Nie znajdziecie tutaj prawdziwego krokodyla! Kiedy przepłyniemy na drugą stronę jaskini zobaczycie formację skalną, która tylko przypomina krokodyla. Jednak na Langkawi faktycznie występują krokodyle. Można je spotkać w głębszych częściach lasów namorzynowych. Lasy są tak rozległe i ciągną się kilometrami, że tylko nieliczni mieszkańcy wyspy znają większość zakamarków. Naprawdę potrzeba kilku lat pływania z przewodnikiem, tak aby samemu być w stanie poprowadzić kogoś w głębsze części i nie zgubić się w labiryncie mangrowców.
Ludzie, którzy zapuszczają się głębiej widują co jakiś czas krokodyle. Są to naprawdę olbrzymie sztuki. Mają nawet 4-5 metrów długości. Ciekawostką jest to, że czasami można usłyszeć w mangrowiach głośne krzyki małp. Jest bardzo duża szansa, że krzyczą właśnie na krokodyla, próbując go odstraszyć. Nie jest to zbyt inteligentne gdyż bardzo często małpy podchodzą zbyt blisko i kończą w paszczy krokodyla.
Zaraz potem wracamy do portu, z którego wypływaliśmy. Oprócz prostych łodzi widać tam także i bogatsze łodzie. Dowiedzieliśmy się, że Langkawi to bardzo popularna wyspa i ludzie często tutaj przypływają własnymi jachtami. Ten port jest doskonałym miejscem wypadowym na inne wysepki archipelagu. Po przypłynięciu do portu przewodnik jeszcze prosi o nieobowiązkowe napiwki dla kierujących łodziom. Niech będzie to podziękowanie za bezpieczne przewiezienie nas po niebezpiecznych mangrowiach.
Zaraz potem wracamy do naszego hotelu. Krótki odpoczynek i zaraz potem udajemy się na plażę. 1000 zdjęć zrobionych podczas pięknego zachodu słońca na Langkawi. Zaraz potem udajemy się do knajpki z owocami morza zjeść kolację. Czekamy dosyć długo na zamówienie, ale warto było. Jedzenie palce lizać!