Przejdź do treści głównej

Migawki ze świata Blog podróżniczy

Podróż na południe Nowej Zelandii

Droga do Oamaru

Opuszczamy okolicę góry Cooka i kierujemy się na wschodnie wybrzeże. Naszym kolejnym przystankiem są tzw. Clay Cliffs. W czasie jazdy samochodem zauważamy informację  „Scenic viewpoint” więc postanawiamy nadłożyć dodatkowe 10km i tam dojechać. Droga w większej części jest szutrowa i bardzo pofalowana, więc jedzie się ciężko. Opłata za wjazd samochodem wynosi 5$. Ale trzeba przyznać, że warto odwiedzić to miejsce. Formacje są niesamowicie fantazyjne, wszystko w otoczeniu dzikiej róży i widoków na dolinę oraz rzekę.

Ścieżka prowadząca do Clay Cliffs Clay Cliffs Gliniane klify Wnętrze Clay Cliffs

Następnie jedziemy do miasteczka Oamaru, gdzie zostajemy na nocleg. W lokalnym sklepie (Warehouse) kupujemy termos za 8$. Dziś temperatura oscyluje już w okolicach 8 stopni, więc wydaje nam się to dobrym pomysłem, zwłaszcza, że w planach mamy dłuższe piesze wycieczki.

Dowiadujemy się, że w mieście jest miejsce gdzie można oglądać niebieskie pingwiny. Jedziemy tam, ale okazuje się, że wstęp kosztuje 30$ od osoby. Tym razem odpuszczamy i zamiast tego jedziemy na plażę, gdzie można spotkać pingwiny żółtookie. Niestety bliska obecność człowieka powoduje u tych ptaków duży stres, dlatego gdy znajdują się na plaży, ludzie nie mają tam wstępu. Zwierzęta można obserwować z punktu widokowego znajdującego się ponad plażą, dlatego warto mieć ze sobą lornetkę lub teleobiektyw. Niestety my nie posiadamy takiego sprzętu. Ale zobaczenie śmiesznie człapiącego pingwina, nawet z tak dużej odległości robi wrażenie. Dodatkowo na plaży dostrzegamy wylegujące się foki.

Droga do Dunedin

Kolejny dzień upływa nam pod znakiem deszczu. Rano wsiadamy w samochód i ruszamy w dalszą drogę wzdłuż wschodniego wybrzeża. Pierwszym punktem na naszej trasie to kamienie Moeraki. Są to sporych rozmiarów głazy w kształcie kuli, zagrzebane do połowy  w piasku. Wyglądają nawet śmiesznie, ale niestety deszcz utrudnia zrobienie porządnych zdjęć. Nie do końca wiadomo jak powstały, ale przypuszcza się, że są to naturalne twory geologiczne uformowane na dnie morskim. Twardy środek został otoczony przez  szlam, glinę i iłł, a całość została połączona przez sól kalcytową.

Kamienie Moeraki Okrągłe głazy na plaży Koehoke

Następny punkt programu jest trochę nieoczekiwany. Po drodze zauważamy zjazd na Trotters Gorge. Nie wiemy co to za miejsce, nie mamy też internetu, żeby sprawdzić co tam się znajduje. Gdy docieramy do celu, okazuje się, że droga dojeżdża do małego campingu od którego wychodzi kilka szlaków spacerowych. My wybieramy krótki, około 2,5km szlak. Nie wiemy czy w Nowej Zelandii są złe szlaki. Ten jest całkiem ciekawy. Najpierw idzie się przez gęsty las paproci. Później krótkie podejście prowadzi nas na punkt widokowy. Jesteśmy tylko my i przyroda. Na całej trasie spotykamy tylko dwie inne osoby. Gdyby tylko przestało padać…

W drodze do Dunedin zbaczamy jeszcze na jedną z plaż, gdzie mamy nadzieję zobaczyć lwy morskie. Na pierwszą grupkę natykamy się maszerując w stronę końca plaży. W pierwszej chwili ciężko  je odróżnić od rozsianych tu i ówdzie skał, więc trzeba uważać. Następnie zmieniamy kierunek i natykamy się na 3 duże osobniki leżące sobie sobie na środku plaży. Można nawet całko blisko nich podejść, ale trzeba zachować zdrowy rozsądek bo mogą człowieka pogonić.

Gdzieś tu czai się lew morskiLwy morskie

Po południu dojeżdżamy do do Dunedin, które wydaje się być bardzo interesującym miejscem. My jednak decydujemy się jechać dalej, gdyż bardziej od miasta chcemy zobaczyć półwysep Otago znajdujący się tuż za miastem. Droga biegnie wzdłuż zatoki, więc woda jest dosłownie metr od samochodu. Szkoda tylko, że jest mgła i niewiele widać.

Otago Penisula

Ranek wita nas ładną pogodą. Postanawiamy podjechać do Sandfly Bay, żeby ponownie obserwować pingwiny. Pingwinów oczywiście nie ma, ale spotykamy lwa morskiego i foki. I trzeba przyznać, że plaża jest naprawdę ładna.

Widok na Sandfly Bay Sandfly Bay Lew morski na plaży Wodorosty na plaży

Po porannym spacerze na plaży jedziemy oglądać piramidy! Tutaj mają wszystko.  Jest takie miejsce – Victory Beach. Na szlaku, który prowadzi na tą plażę stoją 2 stożkowe piramidy. Na mniejszą można się wspiąć i podziwiać widok z góry. Sam widok nie jest może zbyt spektakularny, ale cała pętla prowadząca na plażę i z powrotem jest bardzo malownicza.

Mała i duża piramida Duża piramida widziana z bliska

Następnie znów jedziemy do Sandly Bay, ale tym razem od drugiej strony. Chcemy dotrzeć na punkty widokowe, z których można podziwiać klify i zatokę. Jeżdżąc po półwyspie co chwila chcemy się zatrzymać i oglądać okolicę. A to pagórki z pasącymi się owcami, a to ocean, a to zatokę. W słoneczny dzień jest tu po prostu pięknie! Do tych punktów widokowych można oczywiście dojść od samej plaży, ale jakoś nam to rano umknęło.

Leśna ścieżka prowadząca na punkt widokowy Owce w Nowej Zelandii można spotkać na każdym kroku Otago Peninsula Panorama półwyspu Otago

Po objechaniu półwyspu ruszamy w dalszą drogę. Chcemy jeszcze dotrzeć do Nugget Point. Jest to latarnia położona na malowniczym klifie. Niestety, najlepsze światło nam uciekło i nie udaje się nam już zobaczyć jej oświetlonej, a punkt widokowy, z którego chcieliśmy robić zdjęcia okazuje się znajdować na prywatnej posesji. Mimo wszystko i tak się cieszymy, że udało nam się tu przyjechać.

Nugget Point Widok z latarni morskiej w Nugget Point

The Cathlins

Po raz kolejny mamy do zobaczenia kilka punktów i pewnie znowu będziemy się ścigać z czasem. No ale zobaczymy!

Dziś zwiedzamy rejon Cathlins. W informacji turystycznej dostaliśmy mapkę, gdzie zaznaczono dużą ilość tutejszych atrakcji. Aż za dużą. Pierwszym punktem na naszej trasie jest dziura w ziemi – Jack’s Blowhole. Ale nie byle jaka, bo jest połączona z oceanem odległym o 200m. 55m głębokości, 144m długości, 68m szerokości. Ciekawe miejsce, do którego można dojść po krótkim spacerze.

Drzewa przygięte przez silny wiatr

Następnie jedziemy do wodospadu Parakaunui. Nie robi on na nas szczególnego wrażenia. Jest tu więcej ludzi, niż wody. Wodospad można zobaczyć, ale pewnie po deszczu.

Kolejne wodospady to Matai Falls – dwa małe wodospady, gdzie czeka nas krótki spacer. Sytuacja wyglądała podobnie jak w przypadku Parakaunui Falls. Ładne, ale szału nie ma. Wody też nie?

Po drodze na obiad zatrzymujemy się na Florence Hill lookout i przy jeziorze Wilkie. Małe jeziorko, ładnie położone. Całość można objeść bardzo szybko. Ale raczej drugi raz byśmy tam nie pojechali.

Pierwszym punktem, który się nam naprawdę podoba jest wodospad McLean. Trasa do niego prowadzi przez bardzo gęstą dżunglę paprotkową. Większość czasu idzie się koło rzeki. Tym razem wodospad jest całkiem spory i robi większe wrażenie niż te poprzednie, które widzieliśmy. Jeśli mielibyśmy wybrać jeden wodospad, to byłby właśnie McLean falls.

W drodze przez las paproci Wodospad Mclean

Po wodospadach przyszedł czas na zatoki. Pierwsza zatoka to Curio Bay, która jest bardzo ciekawa. Zaczynamy od lasu skamielin, który jest ukryty pod wodą. Tak naprawdę to nie tyle las, co pozostałości po drzewach ukrytych w wodzie i widocznych podczas odpływu. Zaraz obok znajduje się bardzo fajnie położony punkt widokowy. Trochę żałujemy, że nie zostajemy tu na noc (znajduje się tu camping). Jest to również miejsce gdzie można próbować obserwacji delfinów i pingwinów.

Wybrzeże koło Curio Bay Punkt widokowy niedaleko Curio Bay

Następnym punktem na naszej liście jest najdalej wysunięty na południe wierzchołek południowej wyspy – Slope Point. Jednocześnie jest to miejsce, w którym najdalej na południe byliśmy w całym swoim życiu.

Ostatnim punktem programu jest latarnia położona dość daleko od innych atrakcji – Waipapa Point Lighthouse. Postanawiamy, że jednak spróbujemy się tam dostać. Do celu docieramy jadąc szaleńczo szutrową drogą. Słońce już powoli chowa się za oceanem i wszystko zaczyna tonąć w pięknych kolorach. No i okazuje się, ze latarnia jest w remoncie… No ale cóż, i tak jest piękne. No i jest foka. Kręcimy się chwilę po okolicy i ruszamy w dalszą trasę. Chcemy dziś dojechać aż do Invercargil. Tam możemy w końcu odpocząć na campingu.

Latarnia w Waipapa Point Niesamowity zachód słońca

Trzeba przyznać, że jeśli chodzi o jazdę samochodem, to odległości na mapie są całkiem inne niż w rzeczywistości. Po pierwsze, drogi często są kręte i przy niektórych zakrętach trzeba zwalniać nawet poniżej 30km/h. Dużo jest górek i pagórków, które również spowalniają jazdę. No i chyba największa bolączka – drogi szutrowe. Czasami ciągną się dobre 10km albo i więcej. Tam też prędkość jest bardzo ograniczona. Dobrze jest mieć ubezpieczenie na wypadek uderzenia kamienia w lakier/szybę.

Powiązane wpisy

Widżety

Powrót do góry strony