Przejdź do treści głównej

Migawki ze świata Blog podróżniczy

Okolica góry Cooka

Jezioro Pukaki

Kolejnym przystankiem na naszej trasie po Nowej Zelandii jest jezioro Pukaki. Droga od jeziora Tekapo zajmuje nam godzinę z minutami. Jezioro jest bardzo ładne. Pytamy w informacji turystycznej o okoliczne atrakcje. Okazuje się, ze w okolicy jest kilka tras rowerowych i jakiś szlak pieszy. My jednak decydujemy się jechać dalej, w kierunku Aoraki Village. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze przy jednym z punktów widokowych – Peter’s lookout. Można tu zejść nad brzeg jeziora i podziwiać majaczący w tle najwyższy szczyt Nowej Zelandii – górę Cooka.

Jezioro PukakiDroga prowadząca do wioski Aoraki Panorama jeziora Pukaki Owoce dzikiej róży

Cała trasa prowadząca do wioski jest bardzo malownicza. Co chwila szukamy miejsca, gdzie można się zatrzymać na chwilę na poboczu i zrobić zdjęcie albo podziwiać widoki. Jeśli chodzi o zatrzymywanie się samochodem, to co pewien czas przy drodze znajdują się małe zatoczki, gdzie można zaparkować. Są one zlokalizowane w różnych miejscach, więc trzeba uważać i wolniej jechać 🙂 Przez większość czasu jeździmy drogami, gdzie ograniczenie prędkości wynosiło 100km/h. Czasem zatoczka może znajdować się też za zakrętem, więc prosto jest więc przegapić taki zjazd.

Hooker Valley

Alpy Południowe

W końcu dojeżdżamy do campingu (White Horse Hill Campground). Tym razem warunki noclegowe są gorsze niż poprzednio. Do dyspozycji gości  jest budynek, w którym można przygotować posiłek, ale trzeba mieć własną butlę z gazem i naczynia. Druga cześć budynku to toalety i krany z zimną wodą. Prysznica niestety nie ma, co stanowi chyba największy problem. Zasięgu, ani internetu też nie ma, albo trzeba się dobrze nachodzić, żeby złapać gdzieś „jedną kreskę”. Oprócz głównego budynku jest kilka wiat i drewnianych ław, gdzie można zjeść lub posiedzieć.

Pająk na kwiatku Polodowcowa rzeka Hooker Dolina górska (Hooker Valley)

Nocleg kosztuje 26$ za dwie osoby. Zameldowanie polega na wypełnieniu formularza, który uzupełnia się swoimi danymi. Do koperty wrzuca się pieniądze i wypełniony dokument. Odrywa się jego część i przymocowuje w widocznym miejscu na samochodzie. Kopertę wrzuca się do tzw. „honesty box”. Pracownicy przyjeżdżają  najczęściej bardzo wcześnie rano i sprawdzają kto zapłacił, a kto nie. Jeśli karteczka nie będzie widoczna można zostać obudzonym o bardzo wczesnej godzinie 🙂 Czasem osoby z obsługi są też na campingu w godzinach popołudniowych, więc jeśli jest się odpowiednio wcześnie, można jeszcze kogoś zastać i zapłacić mu bezpośrednio.

Hooker Valley Rośliność w Hooker Valley Kładka dla pieszych na szlakuAch, gdybym miał rower...

Za to największą atrakcją campingu jest jego lokalizacja. Okolica jest jak z bajki. Widok na otaczającego góry wynagradza wszelkie niedogodności. Jeśli ktoś nie chce zatrzymywać się w tym miejscu, alternatywą jest miasteczko położone kilkanaście kilometrów wcześniej. Są prysznice, jest elektryczność, jest też drożej i widoki nie takie:)

Po zaparkowaniu samochodu i zarejestrowaniu się na campingu stwierdzamy, że mamy jeszcze trochę czasu do zachodu słońca. Postanawiamy pójść na jeden z krótszych szlaków – w stronę Hooker Valley. Większość osób, które mijamy, wraca już na camping, ale postanawiamy, że dojdziemy do samego końca. Trasa zajmuje 3h i prowadzi przez dolinę otoczoną ośnieżonymi szczytami. W tle widać pięknie oświetloną górę Cooka. Po drodze mija się jezioro polodowcowe i wypływająca z niego rzekę. Na samym końcu szlaku dociera się do kolejnego jeziora polodowcowego, za którym można podziwiać najwyższy szczyt kraju. Jest pięknie! Niestety w czasie marszu w dolinie bardzo szybko słońce znika i robi się chłodno, za to na szlaku jest już mało osób. Brak pryszniców na campingu powoduje, że czuć ich z daleka 🙂 Przypuszczam, że za kilka dni w naszym przypadku będzie podobnie.

Lodowiec Hooker Zdjęcie z góra Cooka musi być! :) Panorama jeziora polodowcowego

Muller Hut

Śniadanie jemy podziwiając otaczające nas góry. Wierzchołek góry Cooka jest już zakryty chmurami, ale reszta jest jeszcze dobrze widoczna. Dziś w planach mamy dotarcie do schroniska górskiego nazwanego chatką Muellera. Tym razem czeka nas całodzienna wyprawa.

Po śniadaniu ruszamy w drogę. Teoretycznie 3,5h w jedną stronę. Ponad kilometr różnicy wysokości. Zaczyna się od zgubienia moich okularów, więc muszę się po nie wrócić spory kawałek w dół. Na szczęście leżą sobie dobrze widoczne na kamieniu, na samym środku ścieżki. Później już tylko pod górkę. Jakieś 2000 schodów, dość stromo. Myślimy, że to chyba najtrudniejszy odcinek trasy, bo przecież gdzieś musi być wypłaszczenie. Nic bardziej mylnego. Schody pną się w górę, aż do pierwszego punktu widokowego. Tam część osób kończy swoją trasę i wraca z powrotem na camping.

Góry i jeziora :) Widoko na dolinę i lodowiec Państwo Żwak na tle lodowca Panorama widziana z punktu widokowego Jeziorko na szlaku z lodowce w tle

Dalej jest trudniej. Gdy kończą się schody ścieżkę trzeba wybierać samemu, kierunek wyznaczają pomarańczowe słupki. Później trzeba przejść po ogromnych kamieniach z osuwiska, a następnie po małych kamyczkach gdzie prosto jest stracić grunt pod nogami.

Widoki są niesamowite. Niestety dość szybko nad dolinę zaczynają napływać chmury, które zatrzymują się na górach. Chmurna pogoda będzie nam już towarzyszyć przez resztę dnia.

Punk widokowy na szlaku Jeziorko

Po dojściu do kolejnego punktu widokowego spotykamy strażnika. Jest to dziewczyna, która pilnuje schroniska, więc co jakiś czas spędza kilka dni w chatce Mullera na warcie. Na punkt widokowy przychodzi, bo ma tu zasięg i możne porozmawiać przez telefon, albo sprawdzić pocztę. Odpoczywając jesteśmy też świadkami małej lawiny z lodowca.

Turysta na punkcie widokowym Szkoda, że nie zabrałam więcej ciepłych ubrań :)

Potem zaczyna się robić wietrznie i trzeba się ubrać. Mimo wszystko reszta trasy to zdecydowanie najłatwiejszy odcinek, aż do samej chatki. Budynek jest całkiem spory, jest tam miejsce na nocleg dla kilkunastu osób. Jest woda i toaleta. Siedzimy tam chwilę, ale pogoda za oknem zaczyna się pogarszać więc decydujemy, że trzeba wracać.

Chatka Mueller

Po drodze na dół pierwszy raz w Nowej Zelandii zauważamy papugę Kea, która wesoło skubie sobie trawę. Można nawet całkiem blisko podejść bo ptak się praktycznie nie boi. Jest to podobno najinteligentniejsza papuga na świecie!

Papuga Kea Papuga Kea na tle lodowca Kolorowe upierzenie papugi Kea

Na camping wracamy późnym popołudniem. Jesteśmy potwornie zmęczeni, ale szczęśliwi, że udało się nam dojść do chatki. Czeka nas jeszcze kolacja, a później obserwowanie rozgwieżdżonego nieba. No i zasłużony sen.

Kolacja na campingu

Tasman Valley

Ranek wita nas pochmurną i zimną pogodą. Niebo przykryte jest grubym, nisko wiszącym kożuchem chmur. Pakujemy samochód oglądając papugi Kea, które w 5 okupują dach budynku kuchni. Podobno nie są zbyt lubianymi ptakami, bo przez swoją ciekawską naturę i fakt, że nie boją się ludzi zdarza im się niszczyć róże przedmioty, czy części samochodów. W nocy słyszeliśmy nawet jak jeden z ptaków ostrzył sobie dziób o koła naszego samochodu 🙂

Przed jazdą w dalszą trasę na południe wyspy podjeżdżamy jeszcze do sąsiedniej doliny pobliżu Aoraki – Tasman Valley. Można tu podziwiać kolejny lodowiec, którego ze względu na przez mgłę, nie za bardzo widzimy. W okolicy znajdują się małe jeziorka, które kiedyś miały niebieski kolor. Niestety, woda z lodowca już do nich nie dociera i są zasilane tylko wodą opadową, przez co zmieniły kolor na zielony.

Tasman Valley - jezioro polodowcowe Jedno z jeziorek w Tasman Valley Jeziorko polodowcowe w Tasman Valley Pagórki obok drogi prowadzącej do wioski Aoraki

Powiązane wpisy

Widżety

Powrót do góry strony