Key Summit
Rano wyjeżdżamy w stronę Milford Sound. Dzień wcześniej w informacji turystycznej dostaliśmy mapę z zaznaczonymi ciekawymi punktami, znajdującymi się wzdłuż drogi prowadzącej do fiordu. W planie dnia mamy dwa pół-dniowe szlaki i nocleg na jednym z ostatnich campingów przed samym Milford Sound. Resztę miejsc oznaczonych na mapie, chcemy odwiedzić następnego dnia, kiedy będziemy wracać w drogę powrotną. W informacji dowiedzieliśmy się również, że trasę z Te Anau do Milford Sound warto pokonać przed południem, żeby uniknąć potrzeby mijania się z autobusami na wąskiej drodze.
Pierwszy 3 godzinny szlak jest częścią jednego z tzw. Great Walks, a dokładnie Routeburg Track. Pierwszy odcinek obu tras prowadzi przez las. W pewnym momencie dochodzimy do rozwidlenia, gdzie ścieżka prowadząca na Key Summit wychodzi na otwartą przestrzeń. Po krótkim podejściu dochodzimy do wypłaszczenia, gdzie otacza nas malowniczy widok górskich szczytów. Jest też małe jeziorko, przy którym można usiąść i zrobić sobie przerwę na drugie śniadanie. Jednak to nie jest jeszcze koniec całej trasy, bo na szczycie można przejść się jeszcze ścieżką przyrodniczą. Półgodzinna pętla prowadzi nas przez podmokłe torfowiska i bukowy las. Większość trasy pokonujemy za pomocą specjalnie zbudowanych kładek. W jednym miejscu można nawet dostrzec w oddali polodowcowe jezioro Marian – nasz drugi cel dzisiejszego dnia.
Jezioro Marian
Początek trasy prowadzącej do jeziora Marian jest oddalony o jakieś 5-10 min jazdy samochodem od wejścia na Key Summit. Początkowo szlak wiedzie przez paprociowy las, wzdłuż wartkiej rzeki. Następnie dochodzimy do gęstego lasu porośniętego mchem. Trasa okazuje się bardziej wymagająca od poprzedniej. 1,5 godzinne podejście, praktycznie cały czas pod górę. Niestety, nie wzięliśmy pod uwagę jednej rzeczy, mianowicie czasu. Do góry, do jeziora docieramy już bardzo zmęczeni. Mamy tylko chwilę na podziwianie pięknego widoku i krystalicznie czystej wody. Okazuje, że słońce akurat chowa się za górą i jezioro już nie jest całkowicie oświetlone:( Króciutka przerwa na batonika i kontemplacje natury i szybkie zejście w dół. Tak, żeby zdążyć przez zmrokiem. Po zejściu na parking okazuje się, że stoi już tam tylko nasz samochód:D
Wsiadamy do auta i kierujemy się na najbliższy camping. Jest to ostatni camping przed Milford Sound. Wydawało się nam, że będzie tu trudno o miejsce, ale okazuje się, że miejsca jest całkiem sporo (maksymalnie może się tu zmieścić 200 samochodów). Są toalety, ale niestety nie ma pryszniców. Tego nam brakuje po całodziennym marszu. Pewnie nie pachniemy zbyt świeżo… ?
Godzina 2:00, budzę się i wydaje mi się, że coś chodzi po samochodzie. Ptak? Być może. Leżę chwilę w spokoju i czekam na rozwój wypadków. Nagle słyszę, że coś szeleści po workach. Mysz? Co się dzieje? Natura w natarciu! Budzę Kingę, ona mówi, że wszystko mi się śniło i idzie dalej spać… Po chwili znowu. Delikatnie ją trącam i faktycznie, nie przesłyszało mi się. Ale nie jesteśmy w stanie stwierdzić, skąd dane odgłosy dochodzą tak w 100%. Zaczyna się bezsenna noc i budzenie się co chwilę…
Milford Sound
Rano o godzinie 6:10, po kiepsko przespanej nocy, zostajemy bezlitośnie obudzeni przez strażnika, który puka w szybę samochodu. W nocy okna zaparowały i nie było widać karteczki z potwierdzeniem opłacenia miejsca na kempingu. Pokazujemy mu ją i dostajemy dobrą radę, żeby następny raz włożyć ją za wycieraczki. Dziękujemy mu za pobudkę, bo tak w zasadzie to czas powoli wstać. Szybkie śniadanie i jedziemy w stronę Milford Sound, żeby zdążyć na pierwszy prom. Oczywiście okazuje się, że nie tylko my mamy taki pomysł.
Na miejsce dojeżdżamy 7:50, na parkingu stoi już kilka samochodów. Idziemy do budynku gdzie można kupić bilety na rejs promem po zatoce Milforda. Problem jest tylko taki, że nad całą zatoką wiszą nisko chmury. Płynąć, czy nie płynąć? Ostatecznie decydujemy się, że popłyniemy. Kupujemy chyba najtańsze bilety w firmie Jucy. 45$ za osobę. Mała fortuna jak za rejs, ale były warianty zaczynające się od 70$. Generalnie zasada jest taka, że im później, tym drożej. Np. w Jucy nasz rejs, który zaczyna się 8:55 kosztuje 45$. Ale już następny o 11:55 kosztuje 75$ albo 70$. Na pokład może wejść około 300 osób. Rano jest ich najmniej.
Krótko o Milford Sound – średni roczny opad deszczu wynosi 6700 mm. Dziennie czasem spada nawet 25 cm deszczu! Pada prawie 200 dni w roku. Powodzenia z trafieniem na ładną pogodę 🙂
Na pokładzie dostajemy drugie śniadanie. Cały czas jest też dostępna darmowa kawa i herbata. Początkowo siedzimy głównie na górnym pokładzie obserwując zatokę. Kapitan statku opowiada nam przez głośniki co właśnie widzimy. Tłumaczy z czego są zbudowane skały, opowiada anegdotki itp. Podpływa bardzo blisko skalnych ścian. W jednym miejscu wpływa praktycznie pod wodospad.
W pewnym momencie udaje nam się zobaczyć delfiny. Podobno mamy szczęście. Kapitan twierdzi, że zwykle widują je tylko 2-3 razy w miesiącu. Widzimy też foki wylegujące się na skałach. Temperatura mocno spada i większość osób chowa się pod pokład. Gorąca herbata jest taka cudowna! W międzyczasie przejaśnia się i w końcu odsłaniają się całe góry. Widok jest naprawdę imponujący.
Cały rejs trwa 2h i bardzo nam się podoba. Jeśli jest tylko szansa na ładną pogodę to warto się na niego wybrać. Generalnie każda firma ma trochę inną trasę, jedyni wypływają dalej, inni bliżej, mają również inne punkty postoju itp. Po powrocie z rejsu kręcimy się jeszcze chwilę przy brzegu podziwiając zatokę z innej perspektywy. Potem ruszamy w drogę powrotną. Chcemy odwiedzić pominięte wcześniej punkty widokowe. Nam podobają się The Chasm, Mirror Lakes i Englinton Vallley.
Mirror Lakes
Pierwszym punktem jest The Chasm – ciekawie wyglądające skały, w których cały czas dziury drąży rzeka. Rzeka płynie już całkiem nisko, całość można obejrzeć z mostku.
Mirror Lakes są to jeziorka, w których odbijają się pobliskie góry. W przejrzystej wodzie można zauważyć nurkujące w poszukiwaniu jedzenia kaczki.
Eglinton Valley
Eglinton Valley to dolina, która jest całkiem płaska i pokryta trawą. Wygląda to mega fajnie. Bardzo dobre miejsce na piknik, jeśli ma się czas. Jak nie, to nawet sam spacer pośród traw z widokiem na góry jest wystarczający.
Po zobaczeniu tych i innych, mniej interesujących dla nas punktów widokowych ruszamy dalej. Kierunek Queenstown!
A jak chodzi o nocnego intruza, to prawdopodobnie mamy/mieliśmy mysz. Po drodze zatrzymujemy się na jednym z parkingów i przeszukujemy samochód. Znajdujemy wygryzione dziury w paczkach z ciastkami i makaronami. Wolimy nie ryzykować i niestety część zapasów zostawiamy w koszu na śmieci:( Poczekaj myszko, niech tylko cię znajdziemy…