Przejdź do treści głównej

Migawki ze świata Blog podróżniczy

Achalciche & Wardzia

Zaraz po zwiedzeniu Batumi, postanowiliśmy, że przedostaniemy się do Wardzi, jadąc przez Achalciche. W Wardzi chcieliśmy zobaczyć opisywane i polecane wszędzie skalne miasto.

Wstaliśmy wcześnie rano, żeby zdążyć na marszrutkę do Achalciche. Z taksówki nie chcieliśmy już korzystać, żeby znowu nie zapłacić milionów monet za przejazd. Śmieszna sprawa, bo rano ulice są praktycznie puste w Batumi. Głównie widzieliśmy kierowców taksówek, którzy widząc nas idących z wielkimi plecakami, oferowali swoje usługi. Uprzejmie odmawialiśmy, ale oni jakoś się specjalnie nie przejmowali i tylko cieszyli się do nas.

Pamiętam, jak doszliśmy do miejsca, z którego miały odjeżdżać marszrutki, ale okazało się, że nie ma tam ani jednej, która jechałaby do Achalciche;/ Ale Gruzin specjalnie się nie przejął. Popytał swoich koleżków, zadzwonił gdzieś. Okazało się, że jesteśmy w złym miejscu… Ale, nie ma problemu, kierowca zmieni trasę i przyjedzie po nas! Nawet zarezerwowali nam dwa miejsca, żeby nikt nam ich nie zajął. Gruzini to bardzo uprzejmi i pomocni ludzie. Jeszcze nie raz pomogli nam w ciężkich sytuacjach, które mieliśmy:)

Jak powiedział, tak się stało. Marszrutka przyjechała, nasze bagaże bezceremonialnie zostały wrzucone na dach i przywiązane sznurkiem. Wydało się nam to trochę dziwne. Czemu nie do bagażnika? Ale gdy weszliśmy do marszrutki wszystko stało się jasne.

Jechała z nami masa różnych bagaży, paczek, opon, kabli i nawet pies. Nasze miejsca były na samym końcu, mało miejsca na nogi, duszno i ciasno. Ale byliśmy w trasie.

Przyjemnym zaskoczeniem było to, że obok nas siedziała Polka! A w marszrutce z przodu siedziały jeszcze jej 2 koleżanki, które też jadą do Wardzi.

Achalciche

Przy szalonej jeździe oraz nie mniej zakręconej muzyce dojeżdżamy do Achalciche. Tam niestety nie mieliśmy za dużo czasu. Od razu jesteśmy rozchwytywani przez lokalną ludność. Nocleg! A może taksówka do Wardzi? (cena astronomiczna). Owoce? Marszrutka do Wardzi? Tak! Tego szukaliśmy.

Zachęta dla turystów:)

Kierowca prowadzi nas na dworzec autobusowy i pokazuje, gdzie kupić bilety. Cena wtedy to były 4 lari od osoby. Okazuje się, że zostało nam trochę czasu, akurat wystarczy na pozwiedzanie miasta Achalciche.

Zamek w Achalciche

Najbliżej nam było do zamku, tam więc skierowaliśmy też nasze kroki. Przed wejściem do zamku stoją strażnicy. Zastanawiamy się, czy wejście jest płatne? Na migi staramy się porozumieć ze stojącymi przed wejściem strażnikami. Po nieudolnych próbach zostaliśmy skierowani do biura turystycznego. Tam, głównie z ulotek, dowiedzieliśmy się, że część zamku jest dostępna za darmo, a do części (np. muzeum) trzeba kupić bilet.

Oczywiście zostaliśmy tylko przy tej bezpłatnej części. Chodziliśmy trochę po dziedzińcu, ale najciekawsza była wieżyczka, z której rozciągał się widok na zamek. Zauważyliśmy tam restauracje, w której postanowiliśmy spróbować czegoś lokalnego.

Achalciche - widok z wieży w zamku

Tam odkryliśmy… gruzińską lemoniadę! Powiem tak, w Gruzji jest bardzo popularna, bo jak się potem okazało, można ją dostać praktycznie w każdym barze i w każdej restauracji. Smak? Wspaniały! Jest mniej gazowana niż te napoje, które mamy w Polsce. Smaki są przeróżne. Jak potem się okazało, Gruzini bardzo często piją ją do obiadu. W sumie, nie było dnia, gdzie nie spróbowalibyśmy tej lemoniady. Jeszcze do dziś chodzą za mną te smaki. Królestwo za zgrzewkę takiej lemoniady w Polsce!

Po uraczeniu się tym szlachetnym trunkiem, wróciliśmy na dworzec autobusowy i załadowaliśmy się do marszrutki do Wardzi.

Zamek oczywiście zwiedzaliśmy z nowo poznanymi koleżankami. Co było pomocne – jedna z nich mówiła dobrze po rosyjsku, co w znaczącym stopniu ułatwiło nam pewne rzeczy.

Wardzia

Kierowca marszrutki pyta, gdzie mamy zarezerwowany hotel. Ta koleżanka, która mówiła po rosyjsku powiedziała, że niestety nic nie mamy jeszcze. Kierowca jak zwykle, bardzo pomocny. Nie zwracając na resztę pasażerów, stwierdził, że zawiezie nas do miejscowego hotelu, który jest ponoć całkiem OK.

Co jeszcze lepsze, powiedział, że jutro może nas odebrać jak będziemy wracać. Ba, nawet zarezerwował nam miejsca!

Jako że hotel był praktycznie pusty, dostaliśmy 9 osobowy pokój na naszą 5tkę. Zaraz obok naszego pokoju był basen, ale niestety wody w nim nie było;/ Pamiętam, że tam pierwszy raz widziałem toaletę typu narciarz. Co śmieszniejsze, była ona połączona z prysznicem. Czyli teoretycznie, dałoby się załatwić 2 sprawy za jednym zamachem!

Na skalne miasto było już za późno, ale w zamian za to, poszliśmy do lokalnego baru. Lokalni od razu się nami zainteresowali (pewnie głównie ze względu pań) i zaczęli nam stawiać drinki oraz przekąski. Tam też, dostaliśmy szybki kurs rosyjskiego dla początkujących, który później okazał się bardzo, ale to bardzo pomocny. Serio, nawet parę prostych pytań – ile to kosztuje, co to jest itp. ułatwia porozumiewanie się w bardzo dużym stopniu.  Jak już się zapyta, to nawet jak odpowiadali po rosyjsku, to można było co nieco zrozumieć i od razu było prościej.

Potem bar zapełnił się ludźmi różnych narodowości – para Francuzów, para Włochów podróżująca motocyklem przez Gruzję, sami Gruzini i my – Polacy. Zeszło sporo czasu, ale było bardzo zabawnie. Przy powrocie do hotelu zauważyliśmy tysiące ciem zlatujące do hotelowych lamp. Było ich tak dużo, że wyglądały jak szarańcza. Ciężko było otworzyć pokój, tak, żeby ich nie wpuścić do środka.

Rano na śniadanie dostaliśmy proste śniadanie za 5 lari od osoby. Owoce, warzywa, chleb, jajecznica. Bardzo, ale to bardzo smaczne. Owoców warto próbować wszędzie, pyszne, dużo smaczniejsze niż te, które można dostać w Polsce.

Klasztor w Wardzi

Przed samym skalnym miastem, poszliśmy jeszcze odwiedzić tutejszy klasztor. Z naszego hotelu piechotą to jakieś 3-4 km. Widoki – super! Trasa była bardzo przyjemna, mimo tego, że upał był nieznośny. Z trafieniem nie było większych problemów, mimo tego, że trasa nie była w żaden sposób oznakowana.

Krajobrazy Wardzi
Krowy przy drodze!

Na miejscu oglądaliśmy mały kościółek z zabudowaniami. Lokalizacja była bardzo dobra, niedaleko góry, wszędzie wokół kwiaty i uprawy. Kościół niestety był zamknięty, więc oglądaliśmy go tylko z zewnątrz, ale…

Na spotkanie wyszła nam bardzo młoda osoba. Okazało się, że mieszka już tutaj prawie 14 lat. Po krótkiej rozmowie, otwiera nam drzwi kościoła i pozwala zobaczyć, jak wygląda w środku. W środku – surowe wykończenia, freski i obrazy. No i oczywiście można kupić też pamiątki i dewocjonalia:)

Klasztor w Wardzi

Po obejrzeniu całości, poszliśmy zwiedzać skalne miasto.

Skalne miasto Wardzia

Z naszego hotelu było go widać bardzo dobrze i daleko już nie mieliśmy. Bilet kosztował 3 lari od osoby. Całe skalne miasto to w zasadzie domki, jaskinie, tunele i pomieszczenia wykute w skałach. Część miasta była już zniszczona, ale i tak, zachowało się około 300 komnat. Zaglądaliśmy w każde miejsce i w każdy kąt. W sumie przez całość była jedna ścieżka z kilkoma odnogami, więc zwiedzanie nie zajęło dużo czasu. Jest też tam śmieszny tunel o długości 75m. Miejsce na pewno nie dla osób z klaustrofobią!

Jaskinie w Wardzi
Widok na nasz hotel

W jaskiniach i innych kościołach i monastyrach obowiązuje dany strój. Nie można wchodzić w spodenkach itp. Dla mężczyzny, który ma spodnie z odpinanymi nogawkami to nie problem. Kobiety mają trochę trudniej, bo muszą mieć spódnicę oraz nakrycie głowy.

Domek w skale
Kaplica w skalnym mieście

Ale skalne miasto na pewno warte polecenia i zobaczenia. Zeszło nam jakieś 2,5h jak nic. W hotelu okazało się jeszcze, że pół godziny od naszego hotelu jest drugie skalne miasto. Trochę mniejsze, ale też ciekawe, bo wymaga trochę umiejętności alpinistycznych. Niestety, nie mieliśmy już czasu na nie, ale kusiło nas, żeby zostać jeszcze dzień dłużej.

W końcu zrezygnowaliśmy i pojechaliśmy w kierunku Gori marszrutką. Kierowca stawił się zgodnie z obietnicą i 5 zarezerwowanymi dla nas miejscami.

Powiązane wpisy

Widżety

Powrót do góry strony