Z Phnom Penh przedostajemy się samolotem do Kuala Lumpur. Chcemy spędzić tu kilka dni przed dalszą drogą. Nocleg mamy zarezerwowany w chińskiej dzielnicy. Gdy docieramy na miejsce, okazuje się, że przez przypadek jesteśmy w hotelu położonym po drugiej stronie ulicy od hotelu, w którym nocowaliśmy podczas naszej pierwszej wizyty w Kuala Lumpur. Wieczorem wybieramy się na sprawdzonego grilla, który rozkłada się codziennie po południu. I znowu jest pysznie!
W czasie pobytu w Kuala Lumpur kupujemy bilety do Nowej Zelandii. To już drugi raz. Za pierwszym razem bilety kupiliśmy w Polsce, korzystając z promocji w AirAsia. Później ze względu na wypadek nie mogliśmy polecieć i wywalczyliśmy zwrot większości pieniędzy. Po całym tym zdarzeniu zastanawialiśmy się czy lecieć do Nowej Zelandii czy odpuścić. Może to już pora wracać do Polski? Na domiar złego, z wiadomości wynikało, że panują tam ulewy i duże obszary północnej wyspy i okolice Auckland są zalane. Ewakuowali nawet jakiś turystów. I tak zastanawialiśmy się i nie wiedzieliśmy co zrobić. Aż do momentu, kiedy całkiem przypadkowo w sklepie spożywczym w Kambodży zauważyliśmy mleko. Karton mlecznego produktu wprost z Nowej Zelandii! Wcześniej nigdy nie zwracaliśmy na to uwagi, ale tym razem uznaliśmy, że to może być znak 🙂 I postanowiliśmy, że jeżeli w Kula Lumpur wszystko będzie w porządku to kupimy bilety i polecimy!
Tym razem mamy trochę czasu, który chcemy przeznaczyć na zwiedzanie miasta. Poprzednim razem byliśmy tu już po zachodzie słońca i zwiedzaliśmy w nocy. Tym razem mamy plan, żeby odwiedzić kilka interesujących miejsc, takich jak ptasi park, okolice wież Petronas, dzielnicę indyjską itp.
Ptasi Park w Kuala Lumpur
W Kuala Lumpur znajduje się ciekawy park z ptakami. Można tam pospacerować wśród ptaków, które nie są zamknięte w klatkach, ale latają pod gigantyczną wolierą. Miejsce to ma ponad 8 hektarów, w środku znajduje się ponad 3000 ptaków z około 200 różnych gatunków. Całość jest podzielona na kilka tematycznych części, w każdej znajduje się coś ciekawego. Bilet kosztuje 67 RM za osobę dorosłą.
Chodząc wśród ptaków okazuje się, że niektóre z nich w ogóle nie przejmują się ludźmi. Zdarzają się też ciekawskie okazy. Przykładem może być jeden z bocianów, który swoim długim dziobem zaczyna dziobać Krystiana po kieszeniach. Może znalazłoby się tam coś ciekawego? W parku są również różnego rodzaju pokazy, np. karmienie papug. Można tu spędzić przyjemnie kilka godzin.
Zwiedzamy miasto
Kolejne dni w mieście spędzamy na spacerowaniu po okolicy i odkrywaniu uroków miasta. Okazuje się, że Kuala Lumpur ma naprawdę dużo do zaoferowania turystom.
Jedną z rzeczy, która może zachwycić jest architektura nowoczesna i to, jak bardzo jest łączona z zielenią. Niedaleko centrum znajdują się tzw. Lake Gardens. Jest to duże jezioro otoczone parkiem i częścią wypoczynkową dla mieszkańców. Takie miejsce do ucieczki od zgiełku wielkiego miasta.
Oczywiście musimy odwiedzić też wieże Petronas. W nocy wyglądają niesamowicie, ale w ciągu dnia też robią duże wrażenie. W ogóle całe centrum Kuala Lumpur (KLCC) jest ciekawe, nowoczesna architektura, dużo zieleni i parków. No i galerie. Bardzo dużo galerii. Bardzo dużo bardzo dużych galerii 😀 Nam udaje się zwiedzić dosłownie parę z nich, ale ilość sklepów i pięter skutecznie nas zniechęca. Przynajmniej każda z nich ma klimatyzację, co ratuje przed panującym w mieście upałem.
Co do pogody to okazuje się, że marzec to zły termin na odwiedzenie Kuala Lumpur. Rano słońce praży niemiłosiernie, za to po południu zaczyna się porządna ulewa. Wariant drugi to chmury pokrywające niebo przez cały dzień i ulewa koło godziny 16. I to nie byle jaka, bo taka, że z nieba lecą wiadra wody. Wtedy najlepiej przeczekać deszcz w hotelu, albo innym zadaszonym miejscu.
Jednego wieczora jesteśmy też świadkami pokazów, które odbywają się w Chinatown. Siedzimy sobie w hotelu i nagle słyszymy jakieś hałasy, muzykę, nawoływania. Wyglądamy przez okno i widzimy, że ulicą idzie parada smoków i różnych przystrojonych samochodów. Długo nie myśląc zjeżdżamy na dół i oglądamy cały pokaz z tłumami innych gapiów. Każdy samochód ma na sobie numerek, więc pewnie później odbywa się jakieś głosowanie na ten najlepszy projekt.
Udaje się nam też zawitać do dzielnicy Little India. Jest tu dużo sklepów z przyprawami, restauracji. Główny deptak otoczony jest kolorowymi domami. Ze sklepów dobiega głośna muzyka. Ciekawe doświadczenie, ale jeśli ktoś ma mało czasu można odpuścić.
Naszą ulubiona dzielnicą pozostaje Chinatown. Na pewno jeśli chodzi o jedzenie. Oprócz grilla znajdujemy jeszcze kilka fajnych miejsc. Pyszne pączki bao, indyjska restauracja z bardzo dobrymi śniadaniami, wrapy u Omara. W jednej z naszych knajpek spotykamy Paula. Dla tych co nie wiedzą, Paul był naszym kierowcą podczas naszego poprzedniego wyjazdu do Malezji. Na początku nie możemy uwierzyć, że to on. Po chwili okazuje się, że nawet nas pamięta. Rozmawiamy chwilę, wracamy wspomnieniami do naszego poprzedniego wyjazdu. Świat jest jednak mały.