Nasza wycieczka po Namibii powoli dobiega końca. Wracając z Etoszy do Windhoek, czekają na nas dwa ostatnie miejsca do odwiedzenia. Pierwszym z nich jest park narodowy Waterberg. Można się wybrać tam na piesze wędrówki, albo pojechać na zorganizowane safari w poszukiwaniu nosorożców. Drugim miejscem jest rezerwat Okonijma, gdzie znajduje się siedziba fundacji AfriCat. Turyści mogą korzystać tam z różnych aktywności fakultatywnych, w tym ze zorganizowanego tropienia gepardów lub lampartów w ich naturalnym środowisku.
Płaskowyż Waterberg
Na camping koło parku narodowego docieramy po południu. Na recepcji dostajemy ulotkę z rozrysowanymi krótkimi szlakami wychodzącymi z campingu. Rozkładamy obóz, po czym ruszamy na szlak prowadzący na płaskowyż.
Na trasie trafiamy na pawiany, które idą dużą grupą, więc czekamy, aż przejdą. Potem ruszamy dalej, na szczyt góry stołowej. Skały mają intensywnie czerwony kolor. Szlak jest krótki, niezbyt wymagający i całkiem przyjemny, ale widok ze szczytu jest taki sobie. Możliwe, że kilkudniowe trasy są ciekawsze, ale tam można wejść tylko z przewodnikiem. Schodzimy w dół i wybieramy jeszcze inną, alternatywną trasę na camping.
W drodze powrotnej napotykamy groby niemieckich żołnierzy. Płaskowyż Waterberg jest miejscem historycznym, gdzie miała miejsce bitwa między Herero, a Niemcami. W otaczających nas zaroślach dostrzegamy kilka uroczych lemurów, których ujęcie na zdjęciu okazuje się nie lada wyzwaniem. Widzimy też dikdiki i inne zwierzęta.
Okonijma Plains Camp
Kolejnego dnia ruszamy w kierunku Okonjima Plains Camp. Na pożegnanie z Namibią postanawiamy skorzystać z infrastruktury hotelowej, zamiast spać na campingu. I jesteśmy zachwyceni standardem tego miejsca!
Żeby dotrzeć do ośrodka musimy minąć 3 kolejne bramy. Zostajemy przywitani herbatą, dogadujemy popołudniową wycieczkę jeepem w celu szukania lampartów i jedziemy do naszego domku, żeby trochę odpocząć.
Domek jest urządzony w stylu afrykańskim. Jest bardzo ładny i przestronny. Jesteśmy pod bardzo dużym wrażeniem, bo po prostu nie przywykliśmy do takiego poziomu zakwaterowania, zawsze raczej szukamy tańszych opcji nie zważając zbytnio na standard.
Samochodowe safari w rezerwacie Okonijma
O godzinie 15:00 stawiamy się w restauracji. Poznajemy przewodników i innych uczestników wycieczki. Przed wyruszeniem raczymy się jeszcze pysznym kremem miętowo-czekoladowym. Pycha!
Po krótkim wprowadzeniu wsiadamy do samochodów terenowych. Co ciekawe nie mają dachu ani szyb, więc obserwowanie zwierząt powinno być prostsze niż w zamkniętym samochodzie.
Dowiadujemy się, że na terenie parku żyje 30 lampartów. 11 ma obroże z nadajnikiem, 19 nie. Mają tu też 6 gepardów, również z obrożami i sporo innych zwierząt. Przewodnik ma ze sobą antenę i odbiornik, którym kręci w różne strony. Jeśli jest ustawiony w kierunku kota to pika. Im jest się bliżej, tym odstępy pomiędzy piknięciami są krótsze. Wydaje się, że to proste, żeby zlokalizować takiego kota, co nie? Nic bardziej mylnego! Koty są rozlokowane na gigantycznym obszarze 22 tysiące hektarów i wcale nie jest tak prosto takiego kota znaleźć.
Dość szybko widzimy inne zwierzęta, które mieszkają w rezerwacie Okonijma. Przewodnik pokazuje nam siedzącą na drodze ziemna wiewiórkę. Jest szczerze zdziwiony, bo zwierzątko je tzw. trujące jabłko. Nami się w ogóle nie przejmuje. Chwilę później widzimy żyrafy, kudu, dik-diki i parę innych. Dowiadujemy się też kilku ciekawostek. Kudu w czerwcu mają umięśnione szyje, bo szykują się do rui. Uderzają nimi w drzewa, żeby się wzmocnić i mieć większe szanse w walce o partnerkę. A żyrafy na starość mają problemy ze stawami i ciężko się im chodzi.
Pierwsze spotkanie z lampartami
Po jakimś czasie zjeżdżamy z drogi i wjeżdżamy do koryta wyschniętej rzeki. Pikanie odbiornika staje się coraz głośniejsze i coraz szybsze. Po jakiś 15 minutach jazdy tam i z powrotem przewodnik stwierdza, że nie ma możliwości znaleźć tu lamparta, bo sygnał odbija się od gór fałszując wyniki, a dodatkowo otacza nas gęsty busz. Jednak pojedziemy szukać innego kota.
Problem jest tylko taki, że samochód grzęźnie w piasku. Wysiadamy z samochodu i wypychamy auto. kilku próbach udaje się nam wyjechać i ruszyć na dalsze poszukiwania.
Przewodnik przyspiesza, bo zbliża się już zachód słońca. Kota udaje się dość szybko zlokalizować. Tym razem z drogi zjeżdżamy… w busz! Kierowca taranuje krzaki, omija kamienie i duże gałęzie leżące na ziemi. A my uchylamy się raz w lewo, raz w praco, żeby nie dostać kolczastą gałęzią. W końcu udaje się zobaczyć lamparta! Trwa to niecałe 30s… Kocica wypada zza krzaków, przemyka szybkim chodem obok samochodu i znika w buszu.
Na zakończenie wycieczki jedziemy jeszcze na małe wzgórze, gdzie zostajemy poczęstowani wodą i lokalnym winem. Przewodnik rozdaje nam koce i ruszamy w drogę powrotną. Mówi też, żebyśmy spróbowali szczęścia jeszcze raz, jutro rano. Bo w końcu kiedy znowu będziemy mieć okazję ruszyć na poszukiwanie lamparta? Skuszeni, postanawiamy zaryzykować i po powrocie umawiamy się na kolejną wycieczkę.
Samochodowe safari w Okonijma – podejście drugie
Rano o 6 dzwoni recepcjonistka, żeby nas obudzić. Ogarniamy się szybko i idziemy do restauracji. Dostajemy po muffinie, poznajemy przewodnika i trójkę Brytyjczyków, z którymi mamy jechać na poszukiwania.
Tym razem plan jest całkiem inny, mamy jechać na północ parku, dużo dalej niż wczoraj. Jeżeli tam nie uda się nic znaleźć to zawrócimy i spróbujemy szczęścia bliżej obozu. Przewodnik pokazuje nam po drodze różne zwierzęta, ale nikt nie jest nimi szczególnie zainteresowany. Wszyscy czekają tylko na dużego kota! Tym razem z ciekawostek dowiadujemy się, że guźce śpią w norach.
Podziwiamy wschód słońca, a nasz przewodnik Matthew namierza kota. Udaje mu się, więc ruszamy w busz! Tym razem kierowca prowadzi bardziej agresywnie, na szczęście mamy koce pod którymi możemy chronić się przed kolczastymi roślinami. W czasie tej szalonej jazdy jedna z turystek traci plecak. Na szczęście udaje się po niego wrócić. U nas następuje strata czapki, nie wiemy nawet kiedy. Ale ogólnie, cały czas się śmiejemy i jest zabawnie?
Drugie spotkanie z lampartami
Dojeżdżamy do wyschniętego koryta rzeki i widzimy lamparta. Jest to matka dwójki młodych kotów, które mają teraz koło 16 miesięcy. Ma nadajnik i spokojnie leży sobie na piasku, wygrzewając się w słońcu. Jesteśmy tacy szczęśliwi! Obserwujemy ja dość długo, po czym przewodnik mówi, żebyśmy byli cicho, bo słyszy drugiego kota.
Milkniemy i słyszymy jakieś trzaski. Matthew mówi, że to musi być jeden z jej młodych, który coś upolował i właśnie je swoją zdobycz. A ten odgłos, to odgłos łamanych kości. Podjeżdżamy powoli kawałek dalej i faktycznie, jakiś ogon wystaje zza krzaków,. Niestety, poza tym, nic nie widać. Kierowca stwierdza, że przejedziemy przez koryto rzeki i objedziemy drzewo, żeby mu się lepiej przyjrzeć.
No to utknęliśmy!
Jak powiedział, tak zrobił. Tylko, że przy wyjeżdżaniu z koryta samochód się blokuje. Przednie koła przestają się kręcić, a tylne są zagrzebane w piasku. Sytuacja niezbyt ciekawa.
Po pierwsze utknęliśmy i obok nas są 2 drapieżne koty. Po drugie auto to kabriolet. A po trzecie nie mamy nic do obrony, ani pistoletu, ani kija, ani nic co mogłoby posłużyć za broń. Matthew jest tak samo zestresowany jak my, albo nawet bardziej?. Na szczęście ma radio, więc od razu wzywa pomoc.
Jest to czas kiedy dostajemy garść ciekawych informacji o lampartach. Nie wolno nam wysiadać z samochodu, ponieważ kot widzi pojazd z ludźmi jako jeden obiekt. Ale jeżeli ktoś by wysiadł to drapieżnikowi wystarczyłoby kilkanaście sekund, żeby go dopaść. Poza tym w polu widzenia mamy tylko jednego lamparta. Nie widzimy matki, ani jej drugiego młodego. A podobno lampart może się czaić w krzakach bardzo długo i obserwować zdobycz czekając, aż ta podejdzie.
Szczęśliwe zakończenie!
Po 30 minutach nerwowego oczekiwania i głupich żartów przyjeżdża kolega naszego przewodnika. Parkuje obok koryta rzeki i mówi, żebyśmy cały czas obserwowali okolicę i informowali o wszystkich zmianach w zachowaniu lampartów. Razem z Matthew wysiadają z pojazdów i spinają je łańcuchami, po czym mężczyzna wyciąga nasz samochód z piasku.
Myślimy, że to już w koniec i będziemy wracać, ale nie! Nasz niezrażony przewodnik postanawia pokonać koryto rzeki w innym miejscu. Tym razem udaje się to bez problemów i chwilę później obserwujemy już całkiem sporego lamparta tarmoszącego guźca.
Część zdobyczy zakopuje, a część wynosi na drzewo. Patrzymy uważnie i po chwili widzimy matkę, która wskakuje na drzewo i kradnie zdobycz. Matthew mówi nam, że młody nie miałby teraz jeszcze szans w starciu ze starszą kocicą, ale za parę miesięcy sytuacja się odwróci.
Po tym stresującym, ale cudownym przeżyciu wracamy na śniadanie. Później wymeldowujemy się i opuszczamy teren rezerwatu Okonijma. Jedziemy w stronę Windhoek, gdzie mamy spędzić ostatni nocleg przed wylotem.
Pożegnanie z Afryką
W Windhoek oddaliśmy samochód i Erastus odwiózł nas na lotnisko. Na pożegnanie drzwi samochodu się zablokowały i musieliśmy wysiąść przez okno 😉 .
Trzeba przyznać, że ten wyjazd przysporzył nam ogrom nowych doświadczeń. Było to nasze pierwsze starcie z tą częścią świata. Pierwszy raz jeździliśmy samochodem terenowym po różnych nawierzchniach, w tym po głębokim piachu 😀 . Bardzo się nam to spodobało i na pewno nauczyliśmy się kilku nowych rzeczy.
Poza tym, odbyliśmy nasze pierwsze w życiu safari i zobaczyliśmy wiele dzikich zwierząt w ich naturalnym środowisku. Mieliśmy wiele szczęścia, że udało nam się zobaczyć kilka osobników, które ciężko wypatrzeć.
I zachwyciła nas też natura. Wydmy, rozgwieżdżone niebo nocą, kaniony, skalne formacje… no długo by wymieniać!
Czy polecilibyśmy Namibię? Zdecydowanie tak! My na dalsze wyjazdy zwykle jeździliśmy w kierunku Azji, więc była to dla nas odmiana. Każdy dzień był w zasadzie wypakowany atrakcjami i nowymi doświadczeniami 🙂 . Jesteśmy bardzo zadowoleni, że zdecydowaliśmy się na ten wyjazd, w takiej formie.
Po tej przygodzie na pewno chcielibyśmy jeszcze wrócić do Afryki i zobaczyć inne kraje, w południowej części. Na pewno marzy nam się wizyta w Kenii, w parku narodowym Serengeti, Botswana i góry smocze w Południowej Afryce. Liczymy, że jeszcze uda nam się kiedyś do Afryki wrócić!