Dojazd do Kuala Besut
Naszym ostatnim przystankiem w czasie tej podróży mają być malezyjskie wyspy Perhentian. Żeby się tam dostać, najpierw musimy dojechać do Kuala Besut. Jest to miasto położone na wschodnim wybrzeżu Malezji. Z Georgetown płyniemy promem do Butter Worth, a następnie przesiadamy się na autobus do Kuala Besut. Prom w tę stronę jest bezpłatny 🙂 Natomiast za bilety autobusowe płacimy 108.24 MYR za dwie osoby.
Dystans do pokonania między miastami wynosi około 400 km, ale droga dłuży się niemiłosiernie. Podróż autobusem trwa ponad 10h. Na drodze panuje bardzo duży ruch samochodowy, do tego w niektórych miejscach są remonty, co wydłuża jazdę. Do Kuala Besut docieramy już po zmroku.
Znajdujemy zarezerwowany wcześniej hotel, ale jest zamknięty. Na szczęście na drzwiach wejściowych znajduje się karta z numerem telefonu. Pracownik hotelu zjawia się dość szybko. Przy zameldowaniu proponuje nam zakup biletów na łódkę płynącą na wyspy Perhentian. W cenie (140 MYR za dwie osoby, w dwie strony) mamy zagwarantowany transport na przystań. Pierwsza łódka na wyspy płynie o godzinie 8:00, więc umawiamy się z chłopakiem na godzinę 7:45.
Perhentian Kecil – pierwsze wrażenia
Rano czekamy o umówionej godzinie na naszego kierowcę. Mija godzina 8, a mężczyzny ani śladu. Zaczynamy się powoli denerwować. Po jakimś czasie słyszymy, że ktoś podjeżdża pod budynek. Okazuje się, że jest to ojciec mężczyzny, który się umawiał z nami dzień wcześniej. Bardzo nas przeprasza i wygląda na to, że głupio mu, że syn zaspał. No cóż, zdarza się…
Przystań znajduje się niedaleko hotelu. Kiedy tam docieramy kierowca wystawia 2 palce do góry i od razu wszyscy wiedzą o co chodzi. Natychmiast ktoś się pojawia i mówi, żeby iść za nim. Przechodzimy promenadą, aż docieramy do sporej grupy turystów. Ku naszemu zdziwieniu czekamy tylko kilka minut, po czym podchodzi do nas inny mężczyzna i dopycha naszą dwójkę do jednej z zapełnionych już łódek. No to płyniemy 🙂
Nocleg mamy zarezerwowany na najdalszym krańcu wyspy Perhentian Kecil, w D’Lagoon Chalet. Kiedy dopływamy w pobliże plaży, z brzegu wypływa mniejsza łódka, na którą musimy się przesiąść, żeby dobić do brzegu. Kilka chwil później siedzimy już przy stoliku i czekamy na swój pokój.
Jeśli chodzi o zakwaterowanie na wyspach, to nie należy spodziewać się luksusów. Ceny są stanowczo zawyżone w stosunku do jakości, a baza noclegowa jest niewielka. Warto też pamiętać o tym, żeby wcześniej zdobyć gotówkę, gdyż na wyspach Perhentian podobno nie ma bankomatu.
Bungalowy nie wzbudzają naszego zaufania. Są zbite z desek byle jak, a w ścianach są duże szpary, które nie zapewniają odpowiedniej ochrony przed owadami czy gryzoniami. Na szczęście udaje nam się doprosić obsługę obiektu o moskitierę. Co prawda trzeba ją trochę podkleić taśmą, bo jest dziurawa w kilku miejscach, a potem się nagłówkować jak ją sensownie zawiesić nad łóżkiem. Ale zawsze to moskitiera. Pokój wyposażony jest w wiatrak i prywatną łazienkę. Oczywiście nie należy spodziewać się ciepłej wody 😉 Co do internetu to działa od godziny 20:00 do 8:00 rano. Jest też przydatna informacja, że najlepiej działa około 2:00 w nocy. Podobno. W godzinach wieczornych, kiedy próbujemy z niego skorzystać, jest to praktycznie niemożliwe. Na miejscu znajduje się też restauracja, gdzie można zjeść zarówno śniadanie, jaki i obiad czy kolację. I tu ponownie – bez rewelacji.
Miejsce to ma jednak kilka plusów. Jest oddalone od innych obiektów, przez co jest tu mało turystów. Przy bungalowie mamy mały taras z krzesełkami, gdzie można siedzieć i obserwować okolicę. Na plaży można znaleźć cień, są też hamaki. A w morzu możemy natknąć się na różnego rodzaju ryby, jest też szansa poobserwować rafę koralową. Mimo wszystko jesteśmy zadowoleni z wyboru miejsca 🙂
Rekiny (nie)ludojady!
Kolejnego dnia postanawiamy odwiedzić pobliskie plaże. Najpierw udajemy się na najbliższą, znajdującą się po drugiej stronie dżungli otaczającej ośrodek. Przez las idziemy około 5 min, po czym docieramy na miejsce. Plaża nazywa się Turtle Beach. Całkiem przyjemne, puste miejsce. Problemem jest tylko duża ilość martwego koralu.
Naszym kolejnym przystankiem jest plaża Adama i Ewy. Okaże się ona naszą ulubioną plażą na wyspie Perhentian Kecil. Na miejscu zauważamy, że macha do nas jakaś turystka. Podchodzimy, a ona pokazuje nam małą płaszczkę pływającą tuż przy plaży. Chwilę później zauważamy malutkiego rekina rafowego (tzw. baby shark).
Resztę dnia spędzamy na pogawędkach z nowo poznanymi Amerykanami, którzy trafili na tą samą plażę co my, oraz na snorklowaniu. Dowiadujemy się, że spotykane tu rekiny są raczej niegroźne dla ludzi, więc można spokojnie pływać w wodzie. Chociaż trzeba przyznać, że pierwszy kontakt jednym z większych okazów tego dużego drapieżnika, naprawdę robi wrażenie. Za pierwszym razem bijemy rekordy w dopłynięciu do brzegu.
Po oswojeniu strachu pływamy już spokojnie i jeszcze kilkakrotnie obserwujemy przepływające poniżej nas rekiny. Tym razem jednak obserwujemy je z odległości i widzimy, że nie są nami kompletnie zainteresowane 🙂 Oprócz rekinów podziwiamy rafę i różnokolorowe rybki. Naprawdę jest tu co oglądać!
Piechotą po wyspie Perhentian Kecil
Kolejny dzień chcemy poświęcić na odkrycie dalszych zakątków wyspy. Wyspy Perhentian są w większości pokryte dżunglą i tylko w niektórych miejscach stworzone są plaże lub ośrodki wypoczynkowe. To powoduje, że niestety nie można obejść wyspy wybrzeżem, a żeby przemieszczać się między plażami trzeba skorzystać z wodnej taksówki lub wybrać się na pieszą wycieczkę przez dżunglę.
My decydujemy się na spacer wewnątrz wyspy. Planujemy dotrzeć do położonej mniej więcej w połowie, plaży Long Beach. Trasa przez dżunglę okazuje się dosyć prosta, ale wilgotność powietrza i upał dają się we znaki. Trudy wędrówki wynagradza nam punkt widokowy, który znajdujemy po drodze. Przy elektrowni wiatrowej znajdują się nagryzione zębem czasu schody, które prowadzą do betonowego pomostu. Można tu chwilę odpocząć i poskakać do wody. Trzeba tylko uważać na śliskie schody, bo można pojechać w dół i zedrzeć skórę.
Spędzamy przy pomoście chwilę czasu, po czym widzimy Francuza płynącego na paddle boardzie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że mężczyzna przypłyną z małpą na sznurku… Do tego wszystkiego sam bawi się w skoki do wody, za każdym razem ciągnąc za sobą zwierzę…
Na plażę Long Beach docieramy zmęczeni. Robimy sobie krótką przerwę na shake’a i idziemy na spacer wzdłuż brzegu. Jest tu dużo więcej osób niż w naszej części wyspy. Ludzie leżą na miękkim, białym piasku lub pluskają się w błękitnej wodzie. Miejsce wydaje się być idealne do odpoczynku. Niestety nie ma tu rafy koralowej, a do brzegu przycumowanych jest sporo łódek co utrudnia pływanie. Również znalezienie naturalnego cienia jest problematyczne.
Przechodzimy na drugą stronę wyspy do plaży Coral Beach. Nie zatrzymujemy się tu, tylko znajdujemy zacieniony fragment piasku na jednej z sąsiednich malutkich zatoczek i rozkładamy się na dłużej. Sprawdzamy również wodę i okazuje się, że są tu duże połacie martwej rafy, ale można też znaleźć żywy koral. No i oczywiście można spotkać rekina 🙂
Późnym popołudniem idziemy do jednej z pobliskich knajpek. Ta lokalizacja na wyspie ma jedna zaletę w porównaniu z miejscem gdzie nocujemy – jest tu dużo więcej restauracji do wyboru. Przed posiłkiem udaje nam się nawet skorzystać z internetu 🙂
Po obiado-kolacji wracamy na Long Beach. Zbliża się wieczór, więc postanawiamy skorzystać z wodnej taksówki. Budzimy jakiegoś mężczyznę ułożonego koło jednej z zacumowanych łódek. Jest lekko zaspany, ale zadowolony, że napatoczyli się jacyś klienci. Płacimy 20 MYR za transport i ruszamy. Gość chyba chce szybko wrócić do przerwanej drzemki, bo łódkę prowadzi z zawrotną prędkością. Zaczynamy się nawet rozglądać za kamizelkami ratunkowymi, ale takowych nie ma w zasięgu naszego wzroku. Na szczęście po kilku minutach szalona jazda się kończy i jesteśmy u siebie.
To jest już koniec…
Kolejne dwa dni spędzamy na pobliskich plażach odpoczywając i snorklując. Na plaży Adama i Ewy ponownie spotykamy naszych amerykańskich znajomych i wspólnie dochodzimy do wniosku, że jest to jedno z najlepszych miejsc do pływania z maską i rurką.
Już od jakiegoś czasu z tyłu głowy pojawia się myśl, że to koniec naszej półrocznej podróży po Azji i Nowej Zelandii. Ale dopiero teraz zaczyna to do nas docierać. Ten czas zleciał za szybko! Po ostatnich dniach na plażach Perhentian Kecil wracamy na stały ląd, a stamtąd jedziemy do Kuala Lumpur (za bilety dla dwóch osób z Kuala Besut do Kuala Lumpur płacimy 93.08 MYR). Tam zostajemy jeszcze kilka dni, które wykorzystujemy na zakup pamiątek, w tym herbaty Boh, matchy i fantazyjnych kubków w ptasim parku. Po tym czasie wsiadamy do samolotu i wracamy do Polski.